17 lutego 2012

Jak Salander Blomkvistowi matkowała

Nie lubię grubych książek, nigdy nie lubiłem i nie polubię. O ile jeszcze u Kinga, którego uważam za mistrza dynamicznego opisu, tak mi to nie przeszkadza, tak u innych bardzo. I nie jest istotne, że bardzo często okazuje się, że takiego grubasa przeczytałem znacznie szybciej niźli jakąś inną cieńszą książeczkę. Nie lubię i już (i cholera nie wiem czemu).

Długo się przymierzałem do tej pozycji, za długo, ale powód, dla którego ciągle odkładałem przeczytanie jej, umieściłem na górze. Zmusiła mnie w końcu amerykańska ekranizacja tej pozycji, bo jeszcze bardziej nie lubię Craiga. I to nielubienie tylko się pogłębiło po lekturze tej książki. Jak można było wybrać tego mamlasowatego mydłka, aktora jednej twarzy o wodnistych oczach, na byłego komandosa, bystrego dziennikarza i przystojnego faceta, bo zagrał nieudolnie Bonda?

Dziwny kryminał, dziwny nie oznacza zły, co prawda nie oznacza też, że dobry, ale w tym przypadku jest nie tylko dziwny ale i całkiem niezły. Co prawda nie wiem dlaczego Stieg zatrudnił w roli detektywa dziennikarza, może i śledczego, ale z zakresu ekonomii. Ale śledztwo to śledztwo, co prawda czego innego się szuka w ekonomii, a zupełnie czego innego przy zbrodni. Sama zbrodnia też dziwna, nie ma zwłok ale są kwiatki od trupa, co roku na urodziny. Dlaczego z zatrudnieniem jakiegoś detektywa zwlekano aż prawie czterdzieści lat? Przecież rodzinę stać było na zatrudnienie najlepszych z najlepszych, to też jest dziwne. Jest jeszcze kilka dziwnych przypadków, ale za bardzo zdradziłbym fabułę dlatego ich już nie wymienię, ale właśnie te udziwnienia trochę obniżają ocenę tej książki.

 Trochę zbyt rozwlekłe i zbyt szczegółowe opisy, gdzie często wystarczyłaby mapka, czy podanie modelu, albo sama nazwa miasteczka, niepotrzebnie zwiększyły objętość tej książki do tych sześciuset stron. To też jest mały minusik.

"Cysorz to ma klawe życie, ... potem żonę otruć każe albo cichcem zakłuć stryjca, dobrze dobrze być cysorzem choć to świnia i krwiopijca"* śpiewał Kazimierz Grześkowiak i od czasów cesarskich nic na świecie się nie zmieniło, bogatym najgorsze zbrodnie potrafią ujść na "sucho". Muszę się w tym miejscu zgodzić z panną Salander, zbrodnie powinny zostać ujawnione. Usprawiedliwienia, że ucierpieliby niewinni, że prace straciliby bogu ducha winni pracownicy koncernu, są tylko wymówką. Ekonomia nie znosi próżni, na miejscu upadłego koncernu powstałby inny, może lepszy i ludzie znowu mieliby pracę. A ci "niewinni" też wcale tak do końca niewinni nie byli.

Ale sam pomysł na "przyjemną" rodzinkę przemysłowców, bezkompromisowe jej opisanie, złożoność charakterów, ich historia, to olbrzymi plus. Jak do tego dołożyć zbrodnie w "zbrodni", walkę o "przetrwanie" gazety, a więc pojedynek z gigantem finansowym, i wszystkie pułapki i zasadzki z tymi związane. A nie można też zapominać, o życiu panny Salander, jej walce z opiekunem prawnym, z własną "ułomnością" (choć mógłbym być tak ułomny jak ona) i życiem, oraz sprytnym planem wzbogacenia się, mamy powieść, aż nadto kompletną. Szkoda tylko, że pisarz był aż tak skrupulatny w opisach, niczego praktycznie nie pozostawiając wyobraźni czytelnika, choć z drugiej strony ma to swój swoisty smaczek.

Książka prawie doskonała 8/10, może wydawać się za mało, albo za dużo, ale taka jest właśnie moja ocena tej książki, i na 100% sięgnę po kontynuację losów tej dziwnej pary.

Stieg Larsson "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" tyt.org."Män som hatar kvinnor" Wydawca Wydawnictwo Czarna Owca Sp.z o.o.

*"Ballada o cysorzu" Andrzeja Waligórskiego fragment tutaj całość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.