31 stycznia 2013

Blogger i blog mi się sypie i znikąd pomocy

Tak mi się wydaje, że blogger i blog w googlach ma tylko roczną gwarancje. Dlaczego mi się tak zdawa?
Minął rok jak zacząłem korzystać z tych usług i powoli zaczyna mi się sypać konto. Najsampierw zaczęła się wyłączać funkcja "nie uwzględniaj własnych wyświetleń". Przez jakiś czas jeszcze udało się ją włączać na pojedynczą sesje, ale teraz wyłączyła się kompletnie i za żadne skarby nie daje się uruchomić. Ograniczyłem więc moje wizyty na własnym blogu do minimum. Tylko aby dodać link do strony z recenzjami. Do niedawna wchodziłem jeszcze na bloga aby odpowiedzieć na komentarz, ale...
Teraz wyłączyło się też dodawanie komentarzy. Nie mogę dodać komentarza na swoim blogu w żaden sposób nawet jako anonim. Przepraszam wszystkich, którym nie odpowiedziałem na komentarz, ale zwyczajnie nie mam takiej możliwości.
Pomocy żadnej uzyskać nie mogę. Na forum pomocy moje pytania pozostały bez odpowiedzi. A nie jestem aż tak uzdolniony informatycznie aby jakoś pomóc sobie samemu.
Dla wszystkich, którzy chcą udzielić mi rady abym wyczyścił ciasteczka czy się przelogował, że to potrafię i zrobiłem, ale nie pomogło. Próbowałem też na innej przeglądarce ale niestety wynik był identyczny.
Jak to będzie dalej szło w takim tempie to pewnie za niedługo przestanę mieć możliwość dodawania postów. Albo mi się znudzi walka z kolejnymi awariami co będzie skutkowało tym samym.

Jeśli ktoś ma jeszcze jakiś pomysł co mógłbym zrobić, albo ma jakiś kontakt z ludźmi w google, to bardzo proszę o pomoc.

29 stycznia 2013

Olaboga zrobimy sobie boga

Jeśli boga nie ma, co daj boże, to chwała bogu. Ale jeśli bóg jest, co nie daj bóg, to niech nas ręka boska broni. A czasem nie pozostaje nic innego jak tego boga zrobić, toż przecie bogowie się nie rodzą, jak taki dajmy na to Kowalski.

W przygodówkach jak to w przygodówkach. Dobrze zapowiadający się młodzieniec musi uratować świat, albo kilka światów, niekiedy cały wszechświat ale to rzadko. Wyrwać najładniejszą, najbogatszą (niekiedy idzie to w parze) albo po prostu najlepszą panienkę (w przypadku gdy bohater jest płci powiedzmy pięknej, to chodzi o zdobycie najlepszego kawalera, choć niekoniecznie) we wszechświecie. I na koniec od zera do co najmniej kierownika zmiany w ośrodku wypoczynkowym dla emerytowanych zdobywców awansować, lub wyżej. Ale nie u Franka, u niego to by było dużo za mało. Dobrze zapowiadający się młodzieniec musi zostać bogiem, albo przynajmniej prorokiem, ale lepiej to pierwsze. Jak trzeba to trzeba wyjścia nie ma. Ale nie łatwo stać się bogiem, oj nie łatwo.

Nie wystarczy dokonywać cudów odwagi czy przenikliwości, to jest najłatwiejsze w tej dziedzinie. Trzeba umrzeć i to przeżyć, a to dopiero początek wyboistej drogi. Wykazać się mocami niedostępnymi przeciętnemu zjadaczowi chleba. Na ten przykład usunąć sobie wszczepy, bez narzędzi i przecinania skóry. A na koniec już tylko zostać powołanym i przejść kilka prób, które mogą doprowadzić do zagłady wszelkiego życia we wszechświecie. Jak się dziuga boga w bok, to nie wiadomo co mu strzeli do głowy jak go zaboli.

Fajny początek, choć taki (jak na twórcę Diuny) jakiś płytki. Światy ukazane są płaskie, bez głębi, jak makiety. Zagadki i ich rozwiązania też takie dość miałkie i trochę od czapki. A jak się zaczyna robić ciekawie i można by poszaleć, to szast prast i koniec. Wygląda jakby autor podczas pisania wpadł na lepszy pomysł i postanowił zakończyć to dzieło. Czyta się dobrze ale nie jest to jakiś cymes, spodziewałem się więcej, znacznie więcej. Dość przeciętna książka 5/10.

Frank Herbert "Twórcy Bogów" tyt.org. "The Godmakers" Wydawca Wydawnictwo ALKAZAR Sp.z o.o. 1993

23 stycznia 2013

Widza boskie spojrzenie

Pierwszy raz miałem styczność z tą książką ale od dawna coś podejrzewałem (i mam na to świadków). Już jakiś czas temu nazad, wysnułem taką oto teorię: to co podają u Donalda czy u Króla to plastik z pierwszego tłoczenia. Jak się już trochę zużyje i gdzieniegdzie przetrze, to po wulkanizacji idzie do tych budkowych fast-foodów. Po kolejnym przetopieniu trafia już do tych najmniejszych bud wszelakich. Zaś po lekturze zaczynam bardziej rozumieć tą chęć wszczepiania sobie silikonowych implantów w różne części ciała.

Na początku jest to jakiś przerażający w swojej wymowie thriller psychologiczny (swoją drogą uważam, że książka powinna się stać lekturą obowiązkową na wszelkich studiach z zakresu psychologii  i psychiatrii). Główny bohater budzi się i zaczyna postrzegać otaczającą go rzeczywistość, w większości, jako atrapę. Przeważająca liczba budynków w mieście, to tylko fasada oparta na kratownicach. Prawie wszyscy ludzie to manekiny, lepiej lub gorzej uformowane z plastiku. A ruchomości przypominają bardziej rekwizyty teatralne wykonane z gipsu lub z tworzyw sztucznych. I w tym odmienionym świecie ze spokojnego robotnika, którym był jeszcze dnia poprzedniego, staje się mordercą, łotrem zabijającym z zimną krwią policjantów, dzieci, lekarzy. Choć z jego strony to wygląda na ponury żart i inscenizację. (Swoją drogą ciekawe czy nie podobnie postrzegają nas i otaczającą ich rzeczywistość wszelkiej maści socjopaci i psychopaci). Potem powieść przechodzi w groteskę, w której nasz bohater stara się dociec prawdy i otworzyć na nią oczy innym. Aby w końcu przejść do części mesjanistycznej. I wiecie co, ta część jest najbardziej przerażająca (w każdym razie dla mnie). Gdyby autor ograniczył się tylko do sztuczek wykorzystujących ułomności manekinów, ale wplótł pomiędzy nie prawdziwe cuda, cuda dla naszego bohatera, dla istoty jeszcze bardziej rozwiniętej, to nadal mogłyby być zwykłe sztuczki. Gdzie więc leży prawda i co nią jest. Widzu czemuś mnie opuścił!

Cały świat to scena,
A ludzie na nim to tylko aktorzy.
Każdy z nich wchodzi na scenę i znika,
A kiedy na niej jest, gra różne role.

W. Szekspir "Jak wam się podoba?" (As You like it?) Akt II scena 7
Tylko jaką rolę przyjdzie nam odegrać, trzeciorzędnego statysty w ciemnym rogu, czy może choć na chwilę dla nas zaświecą światła środka sceny i cała uwaga widowni będzie skupiona na naszej osobie. Albo czy w montażu ostatecznym, nasza rólka choć na sekundę trafi na ekran, czy wytną wszystko jako zbędne i tylko własne wspomnienie jako dowód zostanie (znam to z autopsji, statystowałem w CK Dezerterach, ale nie zabłysłem na ekranie, a szkoda).

Zaprawdę, to co się lęgnie w głowie po przeczytani tej książeczki, przerażający ma kształt i smak. Jaki właściwie jest cel naszej, inteligentnej ponoć, egzystencji. Dokąd zmierzamy i co nas czeka na końcu drogi, o ile idziemy w dobrym kierunku i jest jej jakiś koniec.
Nie wiem do jakiego gatunku to zaliczyć. Ale wywarło wrażenie, dam 7/10.

Adam Wiśniewski-Snerg "Według łotra" Wydawca  Wydawnictwo Literackie 1978

20 stycznia 2013

Tylko piach

Tylko raz w życiu zahaczyłem o pustynie. Nie była to najprzyjemniejsza przygoda w moim życiu. O ile w dzień było gorąco, to nad ranem złapał przymrozek, może nie uwierzycie, ale na piachu był szron. Zaś ja miałem tylko te ciuchy, w których byłem za dnia. Zanim wstał świt, przemarzłem do szpiku kości. Do tej pory stawy łokciowe i kolanowe mi o tym boleśnie w zimie przypominają. W dzień powrócił skwar. Można wręcz powiedzieć piekło. I właśnie w takich przyjemnych okolicznościach przyrody postanowili się pościgać kierowcy z wyścigów śmierci.

Druga część tych wyścigów już była cienka. Część trzecia niestety jest jeszcze gorsza. Krótko mówiąc to gniot jakich mało. Fatalna reżyseria, jeszcze słabsza od reżyserii gra aktorska (nawet Rhames się nie popisał, bo o reszcie żal wspominać). Choćby montażystę zatrudnili za większe pieniądze, to może by coś z tego chłamu wydobył, ale i to zawiodło. Wyścigi ciągną się niemiłosiernie, w najgorętszych momentach wieje nudą, a co poniektóre pomysły na wykończenie kolejnych zawodników mogą tylko budzić śmiech i politowanie. Nawet "Kadetem tera!" jest chyba zabawniejsze. Oglądam od czasu do czasu relacje z WRC, i jest w nich o wiele więcej akcji, dramatyzmu, niebezpiecznych scen i ścigania się niż w całym tym obrazie. Zaś jeśli chodzi o zakończenie, to jest ono już tak ograne, tak wyświechtane i tak fatalnie zrealizowane, że dno kinematografii jest dla tego filmu niebem. Oni nie zasługują nawet na lekko podgniłe maliny już nic nie pisząc o "Złotych Malinach".

Jeśli macie za dużo pieniędzy i nie wiecie co z nimi zrobić, to kupcie sobie popcorn i obejrzyjcie "Przeminęło z wiatrem". Zaręczam wam, że znacznie mniej się wynudzicie, przeżyjecie o wiele ciekawszą przygodę, a jak nadal będziecie ten zgon chcieli zobaczyć, to możecie to zrobić jutro. Nie wiem, 2/10 dam, bo mi za 1, jeszcze Trejo najazd na chałupę z maczetą zrobi.

"Death Race: Inferno" scen.Tony Giglio reż. Roel Reine w głównej roli Luke Goss

19 stycznia 2013

Murzynek Django w Ameryce mieszka

Tarantino się ponoć kocha albo nienawidzi. A mi się już zwyczajnie znudził.  Przełamywanie kolejnych konwencji, bohaterów wyssanych z brudnego palucha i obrazoburczych rozpraw z historią i "bohaterstwem". Zwłaszcza, że do historii własnego kraju, to tak delikatnie i mięciutko. No i krew mnie zalewa już nawet nie w przenośni.

Ja pamiętam jeszcze epokę spaghetti westernów (zwłaszcza tych z Clintem) i czołówka do nich nawiązuje. Zaś tytułowa piosenka to jako żywo, troszeczkę podrasowany "Goldfinger" ze starego Bonda.

Czarni rewolwerowcy i afroamerykańscy bandyci na dzikim zachodzie nie są dla mnie czymś nowym. Łowcy głów też jakoś specjalnie mnie nie zdziwili. Połączenie więc jest tylko o tyle ciekawe, że wszystko dzieje się przed wojną secesyjną. Zaś niemiecki abolicjonista, antyrasista, protektor i wspólnik Django jest, jak nic, ukłonem w stronę niemieckich fanów za "Bękarty wojny" (Inglourious Basterds). A już zrobienie idiotów z członków kkk (który, swoją drogą, przed wojną secesyjną jeszcze nie istniał nawet w założeniach) jest już takim konformizmem, jakiego po Quentinie bym się nie spodziewał.

Incepcyjnie wprowadzona, dzięki "Co gryzie Gilberta Grape'a" (What's Eating Gilbert Grape), informacja, że DiCaprio niezłym aktorem jest. A która to wiedza niemało zatonęła wraz z Titanikiem przy " Niebiańskiej plaży" (The beach). Dzięki niemal lotniczym umiejętnościom w Django wskazuje, że Leonardo, jak nikt inny, nadaje się do ról psychopatów.

Tak po za tym western jak western. Sielskie widoczki na amerykańskie góry z końskiego siodła. Trening rewolwerowca. Biwaki z ogniskiem na całkowitym odludziu. No i pojedynki, ja kontra zezowata reszta świata okraszone fontannami krwi, które też już mi się opatrzyły. Nie ma tylko ujęcia z bagażnika, jeszcze ich nie wynaleziono (choć dynamitu używanego przez Django też nie). Taka ramotka dam 6/10. Raz obejrzeć się da.

"Django" tyt.org. "Django unchained" scen. i reż. Quentin Tarantino w głównych rolach Jamie Foxx i Christoph Waltz

15 stycznia 2013

Nic śmiesznego

Jakoś takoś się porobiło. Nie dość, że zimno, mokro, ciemno i do domu nieraz daleko. To święta za nami i sylwester. Smutno, ponuro, mroczno. Myśli jakimiś zakamarkami do ciemnicy wyciekają i wyleźć nie chcą. Postanowiłem tedy takie rozbawiające mnie animacje tu zebrać, coby się można od czasu do czasu uśmiechnąć, jak już innego powodu do radości nie staje. Na początek oczywiście najgorsza cobyście dalej przewinęli.
Niestety nie znam autorów tych kraskówek ale mam nadzieję, że nie będą mi mieli za złe, że je tu ku radości innych umieściłem. Aliści jak ktoś poda mi kto je stworzył, to umieszczę o nich informacje z niekłamaną przyjemnością.
Jak widać nic śmiesznego. Nic na to nie poradzę. Może kolejna będzie śmieszniejsza, przewijamy.
To jest chyba ze strony pojedynków, a jakby coś nie działało to tu można obejrzeć inny pojedynek. A teraz czas na moją ulubioną. Jak ją zobaczyłem pierwszy raz to się nieomal posikałem ze śmiechu.
  Jak komuś mało to na zakończenie filmik dla poszukiwaczy radości w cukrze lub innych słodkościach.                                                     


 Mam nadzieję, że się podobało i wywołało choć nikły uśmiech.

Pigs in spaaaaaaace!

To były piękne czasy kiedy Jim Henson wymyślił Muppety. Ulica Sezamkowa  i The Muppet Show są wielkie i ponadczasowe. Kocham je wielką miłością, niezmąconą mimo upływu lat i pewnie skończę jak Statler i Waldorf pisząc tu malkontenckie opinie o książkach, filmach i innych przejawach twórczości ludzkiej. Wśród wielu ukochanych bohaterów tych programów, jednymi z ulubionych były bardzo odważne świnie w kosmosie. Ale nie do tych świń pije mój tytuł.
Bardzo, bardzo dawno temu był żart taki:
- Tato, tato ruskie w kosmos polecieli!
- Wszystkie?
- Nie, jeden.
- To co mi dupe zawracasz.
A ja mogę wam z pełną premedytacją zadki zawrócić, bo w kosmos się komuniści i socjaliści dialektyczni wybrali i to w dużej ilości.

Latamy po tym kosmosie i szukamy kontaktu (dla mniej wrażliwych: nie chodzi o gniazdko elektryczne) i nic. Gdzieś w odległej o 25,1 tysiąca lat świetlnych galaktyce kulistej Messier 13, takie maleństwo, 146 lat świetlnych szerokości. Ledwo widoczna z Ziemi.

I w tym bałaganie, na jednej z planet odkrywamy pozostałości obcej cywilizacji. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie jakieś światła na niebie i latające talerze z latającymi spodeczkami pojawiające się tu i ówdzie. Te głupie naukowcy to od razu lecom coby się skontaktować, do piersi przytulić. A tak nie można, a jak to jakieś kapitalisty? Wezmom kupiom, złupiom, sprzedadzom i reszty nie oddadzą. Trzeba więc bronić tych gupków przed nimi samymi. Dlatego i my tu są, agenci SAO (Słonecznej Agencji Obrony). Własną piersią bronić będziemy osiągnięć naszej wspaniałej cywilizacji. Damy nawet zrobić z siebie rudą małpę w czerwonym, aby tylko nie wyjść na durni. Służba nie drużba. Ale jak i one idą po słusznej linii, to się skontaktujemy.

Fajna przygodówka, pisana w czasach kiedy inaczej pisać nie było można. Komputery z pamięcią bębnową. Ale pomysł niezły i niegłupio sklecony, zwłaszcza metoda kontaktu. Zakończenie śliczne liryczne. Da się przeczytać (chyba, że ktoś ma alergie na manifest lipcowy, to lepiej nie). Ode mnie 6/10.

Bohdan Petecki "messier 13" Wydawca Państwowe Wydawnictwo "Iskry" 1977

13 stycznia 2013

Post im.Hajle Selasje I

Cysorz to ma klawe życie
Oraz wyżywienie klawe!
Przede wszystkim już o świcie
Dają mu do łóżka kawę,
 
Prezent Gwiazdkowy od mojej matki chrzestnej (pisarki mającej na koncie dwie wydane książki) wypadało aby trafił na pierwsze miejsce poza kolejnością.

A do kawy jajecznicę,
A jak już podeżre zdrowo,
To przynoszą mu w lektyce
Bardzo fajną cysorzową.

Ile to swego czasu chodziło dowcipów (niewybrednych) o sytuacji panującej w Etiopii. Dotyczyły one pomocy jaką zaofiarowano głodującej ludności, a o której wspomina książką. I tak: Etiopia zwróciła część transportu plastikowych bransoletek na rękę. Stwierdzili, że taka ilość hula-hop jest im niepotrzebna. Podziękowali za to za dostawę śpiworów, co dziwne bo wysłaliśmy im słomki koktajlowe. Transport zegarków z bransoletkami zwrócili w całości, najgrubszemu obywatelowi zapięty zegarek spadał z bioder, itd. itp..

Po obiedzie złota cytra
Gra prześliczną melodyjkę,
Cysorz bierze z szafy litra
I odbija berłem szyjkę.

Osobliwy jak jego temat reportaż, sporządzony na podstawie rozmów z osobami pracującymi dla cesarza Etiopii Haile Selassie I. Osoby te wykonywały przedziwne zawody w pałacu cesarskim. Jeden był poduszkowym, kolejny moździerzowym, a jeszcze inny woreczkowym. Oczywiście nie zdradzę wam na czym polegała ich praca, tego musicie dowiedzieć się sami (a powiem, że to nie wszystkie ciekawe zawody, były jeszcze dziwniejsze).

Salonowiec sport to miły,
Lecz cesarska pupa - tabu!
On ich może z całej siły,
A oni go muszą słabo...

Jak to jest być panem życia i śmierci  dla milionów. Sprawować władze absolutną, decydować praktycznie o wszystkim co dzieje się w państwie. Przez wielu wręcz uważanym za boga. Muszę przyznać, że jest to dla mnie niepojęte, zupełnie jak dla gościa, który po raz pierwszy zobaczył w ZOO żyrafę. Przeczytałem i wierzę, że w większej części jest to prawda, ale pojąć nie mogę.

A tu przyjemności same
Oraz niespodzianek wiele:
Przynoszą mu "Panoramę",
"WTK" i "Karuzelę",

Kawaler Orderu Orła Białego (tak, tak, najwyższe polskie odznaczenie), a także człowiek roku według magazynu Time. To tylko niektóre podarki jakie otrzymał w ciągu swojego panowania.


Potem ciotkę otruć każe
Albo cichcem zakłuć stryjca...
...dobrze, dobrze być cysorzem,
Choć to świnia i krwiopijca!

Nie wiadomo dokładnie jaki koniec spotkał ostatniego cesarza Etiopii. Czy zmarł jak podaje się oficjalnie, czy został zgładzony podczas puczu. Ale w tym jednym wszyscy jesteśmy równi, czy jesteś cesarzem czy zwykły z ciebie cieć, czeka cie śmierć. Tylko pamięć pozostaje.

Sam popije - starej niańce
Da pociągnąć dla ochoty.
A kiedy już jest na bańce,
To wymyśla różne psoty

Dziwna i niepojęta jest złożoność ludzkich zachowań. Warto poznać i takie, w które ciężko uwierzyć. Książka jest też niesamowita pod względem językowym, bo niby to proza, ale często bardziej poetycka od wielu wierszy z jakimi dane mi się było zetknąć. Świat się zmienia, tylko czy na lepsze, tego dowiedzą się nasi następcy z reportaży o nas, i naszych przywódcach. Jak dla mnie 7/10 i to warto przeczytać, choć ciężko uwierzyć.

Italiką piosenka Cysorz (Ballada o Cysorzu) tekst Andrzej Waligórski muzyka Tadeusz Chyła

Ryszard Kapuściński "Cesarz" Wydawca Kolekcja Gazety Wyborczej

04 stycznia 2013

Czas podsumowań i planowań, knowań i po(d)stępów

autor Marek Raczkowski
Koniec roku i początek kolejnego to czas podsumowań.
To ja też, ja też, mogę?
Mogę.
Za niedługo będzie można mówić o mnie inspektor gadżet, bo przybył mi kolejny gadżet nie bardzo mi potrzebny ale wręcz niezbędny. Zauważyłem, że zupełnie nie widzę małych literek w umowach wszelakich. Radziłem się prawników, że coś nie tak, urzędników, że jak tak można, ale okazało się, że powinienem pójść w pierwszej kolejności do okulisty. Dzięki nowym patrzałkom wszystko wróciło do normy. Znowu pełen szczęścia mogę czytać, co w podstępny sposób firmy próbują mi wcisnąć "z korzyścią dla mnie" oczywiście. Książki nadal czytam bez okularów.
Okazało się też, że mimo bycia 100% (a przynajmniej 98,3%) mężczyzną, mogę coś urodzić. Udało mi się czteromilimetrowy złóg nerkowy wydalić własnymi siłami. Termin wizyty u lekarza urologa wypadł w drugą miesięcznice od porodu i zaledwie w kwartał od nagłego i zupełnie niespodziewanego wylądowania na SOR-ze (tu wielkie dzięki przynajmniej za amputowanie bólu, bo wiele więcej pomóc mi nie mogli, takie prawo). Na szczęście wszystko samo się pogoiło prawidłowo.
Przeczytałem kilka książek, obejrzałem pare filmów, zobaczyłem nawet jedną sztukę (sztuk jeden) w teatrze.
Od roku prowadzę tego oto tu bloga. I jak na bloga nie rozdającego książek, ani żadnych innych rzeczy; nie urządzającego konkursów z nagrodami (hm, bez nagród chyba byłoby to całkiem bez sensu); z prowadzącym go odludkiem, mrukiem i ponurakiem; i tak jest on dość regularnie odwiedzany przez kilka osób dziennie. Szkoda tylko, że nie wiem czemu, bo się te ludzie prawie nic a nic nie odzywają.

Jakieś plany? Planuję dożyć kolejnego podsumowania, jest to dopiero w fazie przygotowań ale już widać zarys(owania)y.