31 grudnia 2012

Co krok Nowy Rok

I tak cichaczem rok upłynął. Trzysta sześćdziesiąt parę obrotów naszej niewielkiej planety dookoła własnej osi i jeden obrót dookoła słońca. Znowu przeczytało się kilkadziesiąt książek, obejrzało kilka filmów, ba nawet odwiedziło się teatr. Jadło się i piło i inne rzeczy z tym związane robiło. Oddychało się, może nie pełną piersią, tak tylko półgębkiem, ale zawszeć. I wreszcie nadszedł...

Dzień dzisiejszy, Sylwester, ostatni dzień roku. Za kilka godzin, będziemy o nim mówić stary rok. W mediach zacznie się wspominanie, tego co się wydarzyło, jaka była inflacja, jakie dotknęły nas katastrofy a jakie odnieśliśmy zwycięstwa. Z rocznika statystycznego dowiemy się o ile wzrosło przeciętne wynagrodzenie, bo z autopsji raczej nie bardzo. Ale to za parę godzin, bo dziś będziemy się bawili. Życzę tedy szampańskiej zabawy (wszystkim tym, którzy akurat lubią szampana [lub jego namiastki], pozostałym życzę browarnej, winianej, wódczanej (byle nie czeskiej) lub po prostu wspaniałej zabawy) w doborowym lub przypadkowym ale wesołym towarzystwie. Uważajcie przy odpalaniu rzymskich ogni, petard i rakiet, bo bez paluchów ciężko żyć.

A jutro już będzie Nowy Rok. Kolejny rok życia zacznie się kanonadą sztucznych ogni, życzeniami stu lat życia (choć niewielu będzie miało tą przykrość ich dożyć) i leczeniem kaca. Ja ze swej strony życzę, żeby ten nowy nie był gorszy (bo nie bardzo można liczyć na to, że będzie lepszy).  Zrealizowania przynajmniej niektórych marzeń i zafundowania sobie nowych (tanie są, jak barszcz, albo nawet tańsze). Zdrowia (zwłaszcza jeśli macie w planach jakieś wizyty u lekarzy), cierpliwości (do naszej kochanej rzeczywistości), radości (cieszcie się z byle czego, a co se będziecie żałować) i szczęścia (będzie bardzo potrzebne). Przynajmniej kilku objawień literackich i żeby filmowcy przestali kręcić sequele i prequele, a nakręcili parę nowych hitów (Gra Endera w październiku). Wygranej w totka lub spadku, po jakimś nieznanym a bogatym krewnym. Bezrobotnym pracy (z uczciwą pensją i fajną ekipą), pracującym podwyżek, pracodawcom (e ci sobie radzą). Wypraw do krain realnych i tych z wyobraźni. Szalonej wiosny, upalnego i leniwego lata, złotej (jak się da to polskiej ale niekoniecznie) jesieni i zimy jaką lubicie (ja nie lubię ,więc nie życzę). Samotnym miłości, związkowcom stałości. I fajnie by było jakbyśmy za rok nadal wszyscy czytali, pisali, myśleli i oddychali. DO SIEGO ROKU!

29 grudnia 2012

Kto kogo s(z)tuka?

Fprefect, swego czasu, był dość częstym bywalcem sal teatralnych. Ostatnio rzadziej, z różnych powodów. Ale przynajmniej raz w roku trzeba się odchamić i wybrać do teatru. Co prawda nie była to jeszcze gotowa sztuka jeno trzecia próba generalna, miejmy nadzieję, że dużo się jeszcze do 6 stycznia zmieni, ale od początku.

Autorem owego dzieła jest Michael Pertwee, angielski scenarzysta, producent i aktor.  Sztuka jest klasyczną komedią omyłek, w której bardzo dużą rolę komediową odgrywa przemieszczanie się pięciorga aktorów po scenie. Mąż, kochanek i podejrzany w jednym, jego żona, jego kochanka bardzo podejrzana (dosłownie też, czytaj niżej), znajomy tego pierwszego safanduła również podejrzewany i na dokładkę policjant prowadzący śledztwo, wszyscy znajdują się w tym samym czasie w niewielkim mieszkanku owego safanduły.

Scena pudełkowa. Scenografia z klasycznymi dwoma bocznymi oraz dwoma dodatkowymi wyjściami za kulisy przez okno w sypialni i okno w kuchni, jedną niewidoczną dla aktorów sypialnią i trzema schowkami (łazienka, szafa w sypialni, schowek w kuchni).

Za bardzo, bardzo odległych czasów, kiedy w Teatrze Komedia rządziła niepodzielnie Pani Olga Lipińska (Tu pozwolę sobie na dygresję. Chciałem bardzo podziękować za lata, w których dane mi było oglądać wspaniale wyreżyserowane sztuki, które nie tylko budziły pusty śmiech ale i zmuszały do myślenia. Gdzie humor był niekiedy delikatny, wysublimowany wręcz poetycki, ale też potrafił być rubaszny i rozpasany wręcz bolesny ale zawsze podany z klasą. Za to Pani Olgo z całego serca DZIĘKUJĘ. Jednocześnie mam o to pretensję, wychowany na takich wzorcach, skręca mnie jak widzę teraz te miałkie chałtury, chamskie i byle jakie, które budzą tylko politowanie, żałość i zniechęcenie.) , dane mi było oglądać próby początkowe. Jednym z oczek w głowie Pani Olgi, był właśnie ruch sceniczny. Potrafiła o to prowadzić prawdziwe batalie z aktorami, często nie przebierając w słowach (za które zresztą potem przepraszała). Ale potem, to co widz widział, to była czysta perfekcja.

Ta sztuka mogłaby być śmieszna. Ta sztuka mogłaby być naprawdę niezłą komedią. Niestety aktorzy zapominali kwestie. Co pokrywali, wykrzykując do siebie jakieś bzdurne teksty. Ruch sceniczny, który odgrywa w tej sztuce niebagatelną i komediową rolę był tak skopany, że chyba gorzej nie można. Aktorzy powinni mijać się o włos, przemieszczać się często od schowka do schowka myląc tak ratowników jak i ścigających, wychodzić przez okna i wchodzić drzwiami lub na odwyrtkę. Niestety, najczęściej zderzali się ze sobą i nie bardzo wiedzieli co z tym fantem zrobić, przychodzili za wcześnie lub wychodzili za późno, zapominali czy teraz czas wejść do szafy czy wyjść przez okno. Nazwać to teksańską masakrą piłą mechaniczną, to nic nie powiedzieć. Nie pomagała im w tym też scenografia, drzwi do sypialni potrafiły się perfidnie zacinać. Szczerze powiedziawszy, częściej byłem zażenowany niż rozbawiony. Dla oddania sprawiedliwości muszę przyznać, że były chyba ze trzy albo cztery momenty, kiedy aktorom wszystko się udało i było to nawet śmieszne (ale jak na dwie godziny, to stanowczo za mało).

Ciekawostką jest udział Łukasza "Postaw na milion" Nowickiego. Jako jedyny znał większość swojej roli, choć i on się w jednej scenie pogubił maksymalnie. Ale może spowodował to widok nagich piersi jednej z aktorek, które tylko on (niestety czy na szczęście?) może podziwiać.

Roboty jest dużo, czasu do oficjalnej premiery niewiele. Mam nadzieję, że nie jest to chałtura, aby tylko zarobić pare złotych polskich, nie przemęczając się za bardzo. Nie chciałbym, żeby teatr mający niegdyś naprawdę niezłą renomę, zszedł całkiem na psy.

26 grudnia 2012

Jerzu maaluuUusieńki siedzi-pisze, jęczy-stęka to luterska męka

Tom razom totalny eksces książkowy u mnie (jak dla mnie). A w tym przypadku niezwykłość spotka się z niecodziennością. Nie ocenie tej książki, bo nie mam żadnej skali porównawczej. Jedyny inny dziennik z jakim miałem styczność, to kręcony (kto pamięta złe czasy i reżimową telewizję, wie o czym mówię). Co prawda były jeszcze Dzienniki gwiazdowe Stanisława Lema, ale to już totalna fikcja.

Jerzy Pilch (na podstawie dziennika) - Luteranin, protestant, kacerz, bezbożny-pobożniś (może też być pobożny-bezbożnik, ale jakiś taki lekko świętoszkowaty). Fan piłki kopanej, klubu Cracovia i kiboli (nie wiem, czy nie jest to próba dotarcia do nowej grupy czytelników, ta laurka dla "kibiców". Ja tam wolę:
Zwykła nienawiść dymi wam z dyni
Młodzi policjanci, młodzi kibice
Kretyni kontra kretyni. *

i takie widzenie stadionów obecnej polskiej piłki klubowej bardziej do mnie przemawia). Znawca i wielbiciel Literatury (tak, tak tej przez duże "L") ostatnio mający niewielkie kłopoty z pamięcią (skleroza, nie boli, tylko nachodzić się trzeba i naszukać) Literatów i Literatek, zwłaszcza literatek. Dziennikarz felietonista, co w niejednej redakcji coś jadał, a czasem nawet coś napisał. Pisarz? Zagubiony i osamotniony ewangelik. Podupadający na zdrowiu (a w każdym razie strasznie jęczący, stękający i narzekający na nie) obrońca diabła i mordercy/ów. Optymista pesymistycznie patrzący na otaczającą go rzeczywistość, i równie czarno zerkający w przyszłość lub jej brak wszelaki, a z rozrzewnieniem niejakim zapatrzony w czas przeszły. Wiślanin, obecnie niechętnie przebywający w Warszawie. Dusza towarzystwa, Casanova i bon vivant (lub viveur) co się zowie, w jednym. Posiadacz kalendarza. Pisałem już, że heretyk? Przeciwnik internetu i podróży wszelakich.
*Pidżama Porno Twoja generacja

Czytając Dzienniki czułem się trochę jak Shrek pod murami Duloc: "Ten facet musi mieć jakieś kompleksy!"

Chciałem też podziękować Silaqui za zakładkę. Bez niej nie przeczytałbym tego za nic. Jest to jedna z niewielu pozycji, w której nie mogłem znaleźć miejsca gdzie skończyłem dnia poprzedniego.

Ja prosty robol, niewykształcony, nie bywały na salonach, odczytach i innych spędach literackich, z zaciekawieniem czytałem o kulturze wysokiej. Które to książki ważne są (a których i tak zapewne nie przeczytam), którzy pisarze wielcy (ten no Słowacki wielkim poetą był, tak słyszałem, w tv mówili), co ten czy tamten napisał na łamach o jeszcze innym, i dlaczego jest idiotą (bynajmniej nie Dostojewskiego) lub dlaczego jego tekst ociera się o geniusz niemalże. Kto z kim, kiedy, gdzie, co i w jakich ilościach. To było nawet miejscami zabawne.

Z dużo mniejszym zaciekawieniem czytałem jakie, to nieszczęścia spotykają tak wrażliwą (jaką jest niewątpliwie każdy artysta tej miary) osobę. Całe szczęście, że nie napisał "ciemność widzę, widzę ciemność", bo Juliusz M. (kto zna ten wie) znowu by pozew szykował. Jak dobrze wstać skoro świt* lub wręcz przeciwnie. I co się komu nie śni na jawie.
*Jonasz Kofta

Za to z dużym zdziwieniem przeczytałem tekst o karze śmierci w zestawieniu z potworem. Nie jestem tak dobrze wykształcony jak Pan Pilch, ale wiem, że kara nie służy odstraszaniu, nieważne jaka i czego dotyczy. To nieuchronność wymierzenia owej kary ma aspekt odstraszający. A z tym jak wiemy różnie bywa. Teraz zaś zapytam, jeśli nie skażemy tego potwora na śmierć, znaczy żył będzie wiecznie? Czy umrze? Ale jak to możliwe, przecież nie skazaliśmy go na śmierć, czemu miałby umrzeć? I tak umrze, jak sam Pan dobrze wie, 100% frekwencja. Zaś co do szczelności zakładów penitencjarnych już 100% pewności brak. Co będzie jeśli to monstrum wydostanie się na wolność i zabije kolejne siedemdziesiąt czy pięćset osób. Uzna pan, że to nie tego czegoś wina, bo przecież miało możliwość, bo my w swoim źle pojętym humanitaryzmie darowaliśmy temu czemuś życie. Pan się będzie poczuwał do winy w takim przypadku? Jednocześnie skazuje Pan, 70 kilka rodzin na dożywotnie utrzymywanie i dbanie o rozrywki mordercy ich dzieci, to jest dla mnie niemoralne bardziej, niż kara śmierci dla tego czegoś.
Jeśli on sobie dał prawo do pozbawienia życia, to nie widzę niczego zdrożnego ani niestosownego w tym abyśmy my jako państwo chcieli się raz na zawsze pozbyć takiego zagrożenia.
Oglądałem kiedyś świetny film z  Matthew McConaughey i Samuel L.Jackson-em w rolach głównych Czas zabijania. Pozwolę sobie tu sparafrazować ostatnie słowa obrońcy Brigance: "Widzicie to, widzicie. To wyobraźcie sobie, że to wasi bliscy byli na wyspie Utoya". Cały system prawny, to pewien sposób zemsty na przestępcach, jeśli tak się nie podoba, to co może zacznijmy ich nagradzać? Nawet w jakiejś Biblii jest napisane: „Jeżeli zaś poniesie dalszą szkodę, to wtedy da życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzelinę za oparzelinę, ranę za ranę, siniec za siniec" (Księga Wyjścia 21, 23 - 25). "Wtedy rzecze mu Jezus: Włóż miecz swój do pochwy; wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną (Mt.26:52)". On dobył i użył miecza i winien od miecza zginąć. Prawo Boże, od czci i wiary odsądzać, to rozsądne Panie Jerzy w Pana wieku?

Rozpisałem się, a to święta jeszcze i trza jeszcze poświętować. Lekko się czyta ten Dziennik, choć są zdania tak złożone, że trzeba się chwilę zastanowić co właściwie mówią. Ale to nie moja grządka, przeczytałem, bo wygrałem, jakby nie to, nigdy byśmy się pewnie nie zeszli (ja z Dziennikiem). Jak napisałem na początku, nie ocenie, bo nie mam jak. I nie polecę, bo nie, takie kaprycho (i nie z powodu luterstwa, sam jestem agnostykiem nonteistą i lewakiem)

24 grudnia 2012

Wesołych

Zaraz po nieudanym końcu świata, nadeszły święta. I jak to w święta życzenia należy złożyć. Życzę wszystkim zdrowia i szczęścia (te dwie rzeczy razem, bo ponoć na Titanicu większość jednak była zdrowa). Jako, że to rodzinne święta, to rodziny wam życzę czy to założenia, czy odnalezienia, może wystarczy pogodzenia się, albo dalszego posiadania bez uszczuplania. Prezentów też życzę, mnóstwa całego i żeby przynajmniej nieznaczna większość była trafiona. Spokoju też życzę i braku zmartwień wszelakich. Jako ja też życzę żeby było co poczytać i co pooglądać lub choć posłuchać. Radości bo smutek i tak zawsze wpada nieproszony. I pierogów życzę, zwłaszcza tych z grzybami i kapustą.
A jakby miał nadejść kolejny koniec świata, to życzę (sobie tak życzę, bo nie wiem jak wy lubicie) żeby przyszedł we śnie i nie zapowiadany.

Życzenia są dla wszystkich, tych co te święta obchodzą i co ich żadne święta nie obchodzą, tych co dopiero te święta będą obchodzić, i dla tych dla których jest to czas, który mogą spędzić razem ze sobą, ot tak po prostu bez świątecznego zadęcia jak i dla tych, którzy mają inne święta w innym czasie i miejscu.

Najlepszego i niech moc będzie z wami.
f.
ps. A o makowcu zapomniałem, to też wam życzę.

23 grudnia 2012

Wyśrubowana linia


Świat się niestety albo jak najbardziej stety nie skończył, nie pozostaje mi więc nic innego jak pchać ten wózek dalej. Pewien William narobił wszystkim pisarzom koło pióra pisząc swój romans wszech czasów. Tym razem dramat rozegra się pomiędzy Haldanem z Matematycznych i Helisą z Poetych.

Coby tak z początku nie było wam smutno, to powiem, że nie umarli. Zostali tylko dożywotnio skazani na Piekło.

Podwójna helisa, linia życia. Ale jest to też linia śrubowa, a każdą śrubę można dokręcić, i z czasem przesadzić. Helisa nie tylko jest pełna życia, ale jej biodra wyznaczają tak ponętną helisę, że biednemu Haldanowi, nie tylko wszystkie wzory na helisę stają "przed oczami".

Powieść dość fajna, tak trochę pachnąca Heinlein-em, Wszyscy, poza głównym i niczego nieświadomym bohaterem, odgrywają role w celu wmanewrowania go w przygodę, śmiertelnie niebezpieczną i mocno zawiłą, a mającą na celu ratowanie świata oczywiście. Niedoświadczona i bardzo młoda kobieta, okazuje się... jak znacie Heinlein-a, to dobrze podejrzewacie kim się okazuje.  I wszystko szło świetnie, aż do końcówki. Tu autor niestety pogubił się w czasie, nie w czasie pisania ale dosłownie w czasie. Podróże w czasie są bardzo niebezpieczne dla pisarzy, zwłaszcza jeśli są to wyprawy w przeszłość, z zamiarami dokonywania zmian. Paradoksalnie, kulminacyjny punkt książki jest jej najsłabszą częścią, a szkoda.

Gdyby nie ta końcówka, zrobiona w celach wywołania sensacji, a przy okazji zrobienia sobie darmowej reklamy, zasługiwałaby książka na wyższą ocenę, tak jestem skłonny dać 5/10, ale przeczytać można.

John Boyd "Ostatni statek z planety Ziemia" tyt. org. "The last starship from Earth" Wydawca "Czytelnik" 1979

21 grudnia 2012

Stary człowiek a może

Seksualnych ekscesów u fprefecta ciąg dalszy. Przed chwilą matka swą córkę na kurtyzanę kształciła, a teraz wspomnienie wszystkich dziwek życia jednego emerytowanego pismaka.

Prezent na urodziny to bardzo fajna rzecz. Cieszymy się jak coś dostaniemy, a jak jeszcze utrafi obdarowujący w nasze gusta, to pełnia szczęścia. Tylko kto tak naprawdę nas zna i wie czego chcemy. Co czai się w najciemniejszym kątku naszej duszy. Tylko my sami. Może to więc nie głupi pomysł samemu zrobić sobie prezent.

Zazdroszczę, tak zwyczajnie po ludzku. Czy ja w wieku (o ile dożyję) lat dziewięćdziesięciu, będę jeszcze chciał. Już nic nie mówiąc o chrapce na nastoletnią dziewicę. Co prawda już mi się to przytrafiło i jakoś nie mam ochoty na powtórkę. O ile młoda dziewczyna, a i owszem, to dziewica raczej nie, bardzo nie.

Podoba mi się to podejście do nagości. Do seksu już mniej, choć co kto lubi. Nie wiem może jestem jakiś dziwny, ale dla mnie seks bez uczuć, jest nic nie wart. Ot taka gimnastyka akrobatyczna (jak się trafi na dziewczynę z fantazją) albo wręcz orka na ugorze (jak się trafi kłoda). Co faceci widzą w zaliczaniu, nie wiem i nie chce wiedzieć. Nigdy też nie mogłem pojąć (i pewnie już tak pozostanie) jak można uprawiać seks (bo kochaniem się z kobietą, tego nie nazwę) za pieniądze, toż to jak korzystanie z publicznego szaletu: siku 2 złote, mała kupa 3 złote, duża kupa lub rozwolnienie 5 złotych.

Świat gorących dni i upalnych nocy. Mężczyzn w białych płóciennych garniturach i słomkowych kapeluszach. Kobiet palących cygara i wiedzących czego chcą. Zupełnie inna kultura. A w tle tego wszystkiego muzyka Chopina. Najdziwniejsze, że pasuje jak ulał.

Czy warto go obejrzeć, tak, coś w nim jest (i nie piszę tu o jak zwykle świetnej Geraldine Chaplin, ani o dość dużej liczbie nagich kobiet). Raczej nie chodzi o miłość, tylko takie jakieś melancholijne ciepło. Dam 7/10 i nie pytajcie czemu, zobaczcie.

"Rzecz o mych smutnych dziwkach" tyt. org. "Memoria de mis putas tristes" scen. Henning Carlsen i Jean-Claude Carrière reż. Henning Carlsen w głównej roli Emilio Echevarría

16 grudnia 2012

Duża Pippa to Filipina

Takiej książki, to się tu z pewnością nie spodziewaliście spotkać. Już jej wymiary są dość dziwne (65 wys. x 60 szer. x 25 gr.) *, że o tytule nie wspomnę. Literki są o jakąś 1/3 mniejsze niźli w książce o standardowych rozmiarach. Jeszcze jedną ciekawostką jest to, że ta "księga" jest ilustrowana (oprac. graf. Janusz Stanny).
*-dla uzdolnionych technicznie inaczej, wymiary są w milimetrach, jeśli lepiej rozumiecie centymetry wstawcie przecinek przed ostatnią cyfrą.

Panowie nawet nie wiecie jak to dobrze, że jest to taki staroć, no i ten tytuł fuj, mało pań więc go przeczyta na nasze szczęście. Ta świnia autor zdradza wszystkie nasze słabe strony. Gdyby przeczytało te dialogi więcej kobiet, to byśmy w zimie w samym podkoszulku i na przyboś latali. Książka jest idealną instrukcją jak nas oskubać, i to w taki sposób żebyśmy się czuli dumni i kochani. Drogie panie bardzo was proszę czytajcie nadal harlekiny. A ja mimo to nadal mam zagwozdkę, czy lepiej dupczyć kupą czy kupczyć dupą?

Swoją drogą, autor musiał być niezłym manipulatorem i niegłupim człowiekiem, prawdziwym człowiekiem renesansu.

Już prawie pięćset lat upłynęło od daty powstania owego dzieła, w którym autor obnaża obłudę i problemy pracowników jednej z najstarszych instytucji, i obecnej siły przewodniej naszego kraju, a one nic się nie zmieniły. Co dziwne, mimo tak krytycznego podejścia do co poniektórych sług i służek bożych, pisarz był ulubieńcem dwóch papieży.

Tłumacz, Edward Boyé, odwalił kawał doskonałej roboty. Czytało mi się to z niekłamaną przyjemnością. Zastanawiam się czy Zola nie czytał opowieści o Nannie zanim nie stworzył swojej Nany? Mogę tę satyrę z czystym sumieniem polecić obu płciom, piękniejszej aby się dowiedziała jak płytkimi i prostymi jesteśmy istotami, brzydszej aby wiedziała czym grozi nadmierne zadufanie w swoją siłę i mądrość :) Z mojej strony 7/10.

Pietro Aretino "Jak Nanna swą córeczkę Pippę na kurtyzanę kształciła" tyt. org. "Ragionamenti" Wydawca Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe 1988

10 grudnia 2012

Fatum nade mną jakoweś zawisło

Pech mnie ostatnio prześladuje i książkami, które u w miarę szczęśliwej osoby mogłyby przygnębienie wywołać, mi sieje.

Pozbyłem się w nader drastyczny sposób telewizji z domu. I nie jestem na bieżąco, ani z wydarzeniami politycznymi, ani z tym co się dzieje na świecie, o liczbie wypadków dowiaduję się od moich rodzicieli, a wszelkie inne wiadomości i tak znajdują drogę do mnie. Polityką jako taką, nie bardzo się interesuję. Najmniej pociąga mnie zwłaszcza rodzima. Ale bywając u staruszków, a dość często z pomocą wszelaką im śpieszę, jestem zmuszony do oglądania tego co oni. Czasem więc naszych polityków też. To samo co wyprawiają w polityce owe buce, znajduje się w opowiadaniu Wielkie dni łotrów. Wczorajsi zdrajcy stają się bohaterami i na odwrót. Skąd wiatr wieje w tą się większość chorągiewek przekręca. Na starych cokołach nowe postacie stają. A ci co przy korycie jeno pod siebie zagarniają. Zdrady, drobne świństwa, grube świństwa, "dobro państwa" i inne przekręty jakie ludzie potrafią samym sobie robić. Po co w to wszystko, bogu ducha winnych Jowiszan było mieszać, zupełnie nie wiem.
Planeta jaszczurek jako jedyne opowiadanie w tym zbiorku tchnie lekkim optymizmem. Nie ważne, że się rakieta rozwaliła, furda, że kapsułę ratunkową szlak trafił, jeśli można zagrać, zaśpiewać i zatańczyć.
Ile pieniędzy, zmartwień nas kosztował Eksperyment, że już o problemach z jego zakończeniem nie wspomnę. Nie ważne, bo naukowcy wpadli na nowy wspaniały pomysł, i odkryli jaki błąd popełnili. Teraz będzie znacznie lepiej (nie mówić).
W Do niej autor przeszedł samego siebie. Każde szczęśliwe wydarzenie, zaćmiewane jest przez znacznie gorszy przypadek. Nic tylko wziąć się i pochlastać dobrze naostrzoną gąbką.

Opowiadania powstały dawno i to czuć. Tak w pomysłach jak i w języku jakimi są napisane. Rozbawiło mnie, wyobrażenie kapsuły ratunkowej odbijającej się na sprężynach, no coś pięknego. Ale ciężko się to czyta, dużo już nie funkcjonujących zwrotów, składni. Po prostu się książka zestarzała, może być ciekawostką dla osób pasjonujących się zmianami w języku polskim, reszcie nie polecam 4/10

Rajmund Hanke "Wielkie dni łotrów" Wydawca Państwowe Wydawnictwo "Iskry" 1980

05 grudnia 2012

Fantastyczny początek

Akira Kurosawa nakręcił Siedmiu samurajów (七人の侍) i byli tak świetni, że za niedługo John Sturges nakręcił Siedmiu wspaniałych (The Magnificent seven) i oni też odcisnęli swoje piętno w mej pamięci. Dziś skończyłem czytać (po raz kolejny) Siedmiu fantastycznych, których wyboru dokonał Lech Jęczmyk. Wszystkie trzy siódemki są rewelacyjne.

Wszyscy pamiętamy Test pilota Pirxa (ci, którzy nie pamiętają, a chcieliby, niech klikną w tytuł i obglądną) nakręcony na podstawie opowiadania Rozprawa Stanisława Lema. Ale wcześniej Pirx musiał przejść Test na pilota. Jak się to odbyło i czym skończyło, dowiemy się z pierwszego opowiadania.
Następna będzie Podróż czternasta, choć to dopiero drugie opowiadanie w zbiorku. Dzięki niej dowiemy się co to jest Sepulka i do czego służy, oraz dlaczego Sepulenie odbywa się w Sepulkarii. Najgorsze jest jednak to, że po pobycie na Enteropii, człowiek może się poczuć bardzo nieswojo.

Krzysztof Boruń i jego Nieproszeni goście jakoś dziwnie podobni do tak głośnego ostatnio Atlasu chmur (Cloud atlas). Od A.D.  MDXCIII aż po wyspę przyszłości, nakładające się historie ludzi, których dosięgają zadziwiające koleje podobnego losu.

Włókno Claperiusa przez dziwny zbieg przypadków zostanie mocno naciągnięte. Ale nie da się bezkarnie igrać z czasem. Żeby wyprostować co nagięte Konrad Fiałkowski, wykorzysta wszystkie służby powołane do ochrony czasu.

Miasto, które będzie (tunel) do niego wiedzie. Miasto wybierające się na bajkową wyprawę po całej galaktyce. Czy w takim mieście potrzebny jest bajkopisarz? Zastanawiał się nad tym Czesław Chruszczewski.

Tamten świat, który przeminął. Tragicznie i ostatecznie. A może jest jednak jakiś sposób na to, by do niego zajrzeć. Przejść jak Alicja na drugą stronę lustra. Ujrzeć ostatnie minuty umierającej normalności. Podgląd umożliwił nam Adam Wiśniewski-"Snerg".

Jak można wierzyć, że człowiek stworzył Elektry i to roboty muszą słuchać ludzi. Toż to jakaś bzdura. A już z pewnością nie można w to uwierzyć człowiekowi, który musi tłumaczyć się jakiemuś supermyślotronowi o nazwisku Radiostacja. Taka jest właśnie Prawda o Elektrze Andrzeja Czechowskiego.

Agencja TASS donosi, że dnia 17.10 zwykły budynek mieszkalny, odleciał w odległe rejony galaktyki porywając z Ziemi małżeństwo emerytów.
Krzysztof Malinowski napisał w krótkiej notatce, że spłonęło biuro pośrednictwa i wynajmu mieszkań, zaś jego właściciel zniknął.
Coraz dziwniejsze Obrazki z przyszłości: Przeprowadzka może się zakończyć w coraz bardziej niesamowitym miejscu.

Opowiadania doskonałe, najlepsze z najlepszych, ale między nimi i takie trochę naiwne. Mimo wszystko warto 7/10.

"Siedmiu fantastycznych" Wydawca Krajowa Agencja Wydawnicza RSW "PRASA-KSIĄŻKA-RUCH" 1978