Jeśli ktoś odczytał tytuł jako wstęp do jakiejś pornografii (dodatkowo mylący mógł być kolor okładki), kryminału erotycznego lub fragmentu Foresta Gumpa, muszę rozczarować, tam jest napisane pulpie nie pupie. Tytuł odnosi się do przeczytanej niedawno dyskusji na temat wychowywania czytelników. Ja nie zamierzam nikogo wychowywać, czytam "pulpę" z niekłamaną przyjemnością. Zwłaszcza jak jest to tak dobrze napisana "pulpa" jak ta. Czasami czytając książki dobrego rzemieślnika, jakim niewątpliwie jest Harrison, chcąc nie chcąc, trafi się na perełkę taką jak "Przestrzeni! Przestrzeni! (Make room! Make room!)". Zatem czytajcie czy dla rozwoju, czy dla zwykłej przyjemności i zabawy, czy dla wzruszeń i miłości, czy li tylko dla pustego śmiechu, czytajcie bo warto.
Jeszcze dobrze nie wyleczyli ran po pierwszej akcji, a muszą (nie mają innego wyjścia, przecież są bohaterami) ruszać na następną. I to praktycznie z gołym rękami (nóż, nawet ceramiczny, jako broń na czołgi i samoloty odrzutowe, to właściwie nic) muszą iść na wojnę, którą prowadzą właśnie zdalnie sterowane czołgi i samoloty. Przecież trzeba pomóc w ratowaniu, zapomnianych po imperialnych wojnach, ludzkich kolonii w niezmierzonym kosmosie. Tylko skąd, na planecie, której mieszkańcy mieliby problem z wynalezieniem koła (już nic nie pisząc o posługiwaniu się nim), tak zaawansowane technicznie maszyny wojenne? Dlaczego strzelają do siebie nawzajem i do tych biednych zacofanych tubylców? Kto z kim walczy i o co?
Drugi i ostatni tom cyklu Brion Brandd (a szkoda, bo i bohaterowie fajni, taki wyjątkowo inteligentny Conan i jego wykształcona i urocza towarzyszka i przygody niezgorsze). Wszystko, jak to u Harrego, z niewymuszonym humorem i ironicznym oraz fatalistycznym podejściem do życia. Jak zwykle dobrze się bawiłem czytając, żałując, że to przygoda na jeden, góra dwa wieczory (jak twardo sobie powiesz to już ostatnia strona, resztę doczytam jutro, nie zawsze mi się to udaje). Nie dałbym sobie obciąć 6 z 10 palców aby tam być, ale z jeden (jak obiecają, że odrośnie) czemu by nie.
Harry Harrison "Planeta bez powrotu" tyt. org. "Planet of no return" Wydawca CIA-Books - SVARO, Ltd. 1991
Wiek już taki, że pamięć wewnętrzna szwankować zaczęła, to tu będzie taki mój niepamiętnik.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 z 10 to może nie nazbyt wysoka ocena, ale aktualnie czytam "Na zachód od Edenu" autora i muszę powiedzieć, że kreacja świata - świetna, jeżyk, bądź tłumacz dość toporny, ale świat cudowny.
OdpowiedzUsuń"Eden" jest bardzo dobry. Ja to odebrałem jako taką stylizację na epokę kamienia rozłupanego ;)
UsuńPierwsze zdanie tego wpisu - genialne ;) Przyznaję, że dałam się złapać na tytuł :)
OdpowiedzUsuńOj tak, wredny ze mnie typ, ale ten typ tak ma ;)
UsuńKiedyś dawno temu czytałam. Tak mi się zdaje. W każdym razie był czas, że wciągałam na jednym wdechu Harrego Harrisona. A potem mi przeszło. ;)
OdpowiedzUsuńNie martw się, może jeszcze Ci wróci :D
UsuńNo nie wiem, przestałam namiętnie lubić literaturę sf (choć filmy lubię oglądać), wolę fantasy. :)
UsuńLuuubię Briona, jak i Stalowego Szczura. Takie kozaki z nich.
OdpowiedzUsuńA Jason dinAlt'a już nie? :(
UsuńOj też! Tylko oni mi się zlewają, Szczur to Jim di Griz, no czy to nie podobne do Jasona? Luuuubię ich wszystkich.
UsuńBo ich po prostu nie da się nie lubić. Harrison miał doskonały pomysł na głównego bohatera i go wykorzystał na maksa i dobrze, że to zrobił :)
Usuń