12 czerwca 2018

Cieniutki popisk

Zawsze lubiłem antologie wszelakie, a najbardziej te z krótką formą, opowiadań czy nowel. Oczywiście najbardziej te z działki SF, ale i inne jakie mi się trafiły też z chęcią przeczytałem. Dzięki nim zawsze można było dowiedzieć się co na innych planetach piszczy. Czy to poznać twórczość kilku autorów i nabrać chęci na zaznajomienie się z ich inną twórczością (bądź wręcz przeciwnie) albo też poznać inną stronę już wcześniej poznanego autora powieści. Czy po to je tworzono, nie wiem, mi służyły właśnie do tego celu. Wśród kilkunastu opowiadań trafiały się oczywiście czasem jakieś jedno góra dwa słabsze kawałki ale zazwyczaj też jedna bądź dwie perełki, a pozostałe trzymały bardzo wysoki poziom. Dbali o to redaktorzy, a i pewnikiem sami autorzy. I ta pozycja tego nie zmieni chociaż bardzo się starała.

Nie wiem co przyświecało redaktorowi i autorom tej antologii, bo z całą pewnością nie chęć pozyskania nowych czytelników. Dwa opowiadania z szesnastu, i to nie dlatego, że są dobre, ale na tle pozostałych się czymś wyróżniają. "Trup, którego nie ma" bo choć zabawny czasami i za gumiklyjzy (cokolwiek to jest) oraz "...Że cię nie opuszczę aż do śmierci..." za metafory i przenośnie i opisowość i porównania (bo sam pomysł raczej mocno ograny). Reszta jest słaba, cieniutka, a czasem jeszcze gorsza. Dwóm autorom nie chciało się nawet nic oryginalnego wymyślić, zbyletryzowali jeno rzeczywiste wydarzenia i się pod tym podpisali. Jak mnie nachodzi chęć przeczytania jakiegoś zbyletryzowanego (uwierzcie mi to nie jest błąd ortograficzny czy literówka) utworu, to idę nad kanałek kaczki pokarmić, aż mi przejdzie. I czy trzeba było do tego zatrudniać niejakiego Remigiusza M. czy też Katarzynę P. . Ponoć życie pisze najlepsze scenariusze, a im się udało nawet to spaprać.

Szczerze powiem nie spodziewałem się aż takiego gniota, bo to ponoć piętnastu najlepszych polskich pisarzy tworzyło. Aż boję się pomyśleć co mogliby stworzyć ci gorsi, a może by nas zaskoczyli i tych najlepszych. Ale ta pozycja ma jeden niezaprzeczalny plus, może służyć jako notes do zbierania autografów piętnastu najlepszych polskich autorów (ja mam już jeden). Mogę dać trzy na dziesięć, a i to wydaje mi się na wyrost.

23 maja 2018

Wypas krówek na Narodowym


Jak wiecie w niedzielę zakończyły się kolejne targi książki w Warszawie. Ja jak co roku spędziłem te cztery świąteczne dni na Narodowym. Jak było? Jak zwykle magicznie.
Książki, komiksy, zakładki, przypinki, gry, no i oczywiście krówki.
Ale też lirycznie i prozaicznie.
Aż cztery osoby były potrzebne do przecięcia wstęgi i ogłoszenia, że uważają targi za otwarte. Ja tam zauważyłem to i bez nich, jak zresztą wielu poza mną. Tylko stado fotoreporterów oraz oficjeli (którzy, tak jedni jak i drudzy, opuścili targi razem z prezydentką Warszawy i chyba już na nie nie wrócili) wydawali się tym poruszeni.
Ja zaś obleciałem (własnonożnie, skrzydłów nadal mi brak) stadion coby przywitać się z tymi, którzy nadal mnie nie lubią (no co ja poradzę, że ja ich lubię i namolnie co roku ich nawiedzam). Z tymi, którzy nie za bardzo wiedzieli kto zacz ich tak radośnie wita, niemalże merdając ogonem (niemalże, albowiem nie posiadam tak jak skrzydłów). No i z tymi, którzy chyba mnie jeszcze lubią (ale ci są w mniejszości ze zrozumiałych powodów).
Na dzień dobry w Nexto wygrałem e-booka "Marsjanin" (szczerze, to liczyłem na czytnik) i dostałem śliczny plecakowór (nadal mi się podoba co mnie nieco dziwi). Zaś u merlina zaopatrzyłem się w krówki.  Oczywiście udałem się też na drugie piętro coby przypomnieć, że w sobotę będą nam potrzebne stoły.
Piątek to był dzień drobnych zakupów. Udało mi się też zaopatrzyć w krówki w Nexto, Zielonej Sowie i Czarnej Owcy. Przypomniałem też, tym z drugiego piętra, że w sobotę będą nam potrzebne stoły.
Sobota, to oczywiście akcja spółki na spółkę, w której biorę udział jako wolontariusz. Jak zwykle nie było stołów, a w tym roku nawet nie było co liczyć na pomoc. Daliśmy radę, akcja (to moje zdanie, nie musicie się z nim zgadzać) udała się nad podziw. Oczywiście duża zasługa w tym wszystkich wydawnictw, które ofiarowały sporo całkiem niezłych pozycji BARDZO WAM ZA TO DZIĘKUJĘ. Po akcji zaopatrzyłem się w krówki w merlinie oraz w PAN-ie (te krówki podtrzymywały moje funkcje życiowe, bo ceny żywności na stadionie to jakiś koszmar). Fundacja DKMS za to, napoiła spragnionego (zupełnie za darmo, bo niestety nie spełniam kryteriów dawcy szpiku), a ceny napojów na Narodowym to jakaś totalna aberracja. Mimo dużej ilości cukru z krówek, krążącego w moim krwiobiegu, jednak padłem. Na szczęście na płycie (a bo zapomniałem napisać, że w sobotę otwarto płytę na której odbywały się zawody w e-sporcie [choć noże na jednym ze stoisk były jak najbardziej prawdziwe]) rozstawiono leżaki, takoż przez jakieś 20, no dobra 30 minut, z jednego z nich, kontemplowałem sobie dach stadionu. Ale wicie rozumicie, akcja z rana, targanie ciężarów i ganianie oraz poganianie (daje w kość), a potem noszenie ciężkiego plecaka ze zdobyczami, przeciążyło organizm. I tak kontemplując ten sufit, popijając wodę i pojadając krówki, wpadłem na pomysł zdjęcia, które otwiera tego posta. Dlatego w niedzielę...
Dlatego w niedzielę ganiałem (wydawałoby się poważny i już niezbyt młody człowiek) i zaopatrywałem (no przecież nie napiszę, że bezczelnie zabierałem [nawet ostatnią z miseczki])  się w krówki wszędzie gdzie tylko jakieś przyuważyłem. A przy okazji załapałem się na torbę, stado ołówków, tak z piętnaście deka zakładek i z dziesięć deka przypinek, podkładki pod szklanki, dwa długopisy, kilka notesów i notesików, piękny korkociąg do wina, a na dokładkę się ubzdryngoliłem. Piję (chodzi o alkohol, bo wody i herbaty to ile wlezie) mało, serio, a na targach książki (tak nadal jesteśmy na stadionie Narodowym) częstowali młodym winem. Jedno było paskudne, płaskie, bez wyrazu i rozwodnione. Za to drugie młode, szalone i dobre. I tak mi się troszkę poplątało.
Pewnie zauważyliście, że w jednym miejscu jest nie krówka. Tak, tam było stoisko nagrody im. Janusza A. Zajdla i tam częstowano galaretkami, autografami i uśmiechem. Nie mieli krówek, to co miałem zrobić.

Wszystko co piękne i dobre niestety kończy się nazbyt szybko. Dziewiąte targi to już historia trzeba czekać rok na dziesiąte.

ps. Miś oznacza przybliżone miejsce gdzie autor wpadł na pomysł zdjęcia, wszystko (łącznie z żelkiem) co widać na zdjęciu pochodzi z targów.