29 maja 2013

Organizm BMO* znowu w FBI

Dzięki portalowi Filmweb, amerykańskiemu producentowi i polskiemu dystrybutorowi, miałem okazję wziąć udział w tajnym pokazie filmowym. Film był tak tajny, że nawet na minute przed pokazem nie chciano nam powiedzieć co będziemy oglądać. Chyba bano się, że dopóki są włączone światła, to większość widowni mogłaby się ewakuować, zupełnie niesłusznie.

Filmem okazała się być komedia, czasami nawet śmieszna. Nie jest to Zabójcza broń ale mogło być gorzej.

Nie wiem czy oglądaliście film Miss agent (Miss congeniality) i jego kontynuacje, ale przyjmę, że tak (bo bardzo to ułatwi dalszą opowieść). Wiecie już więc mniej więcej o co chodzi w filmie. Wrażenie kolejnej części potęguje odtwórczyni głównej roli. O ile trzynaście lat temu Sandra byłą całkiem apetyczną trzydziestokilkuletnią kobietą, to teraz stateczna pani pod pięćdziesiątkę sprawiała wrażenie zbyt mocno naciągniętej przez chirurga plastycznego, to przez to pewnie ten ciągły zdziwiony wyraz twarzy. Wyraźne problemy z przemieszczaniem się, to wyraźne sygnały, że może czas zacząć grać grzeczne mamusie, a nie agentki specjalne? Podejrzewam, że kolejna Złota malina, jeśli nawet nie wpadnie, to przynajmniej będzie nominacja.

Na tle dość drewnianej postawy Bullock jej partnerka to czyste szaleństwo w dość pokaźnej postaci. McCarthy tworzy majstersztyk, scena poszukiwania kapitańskich jaj to perełka, i tak do 2/3 gdzie scenarzysta zmusza aktorkę do zrobienia z siebie małpy, która nic nie potrafi. Nie dało się tego odegrać wiarygodnie, nie dziwne więc, że rola siadła.

Warstwa fabularna niestety trochę leży i kwiczy, ale jest to komedia, która ma być śmieszna nie wiarygodna. Choć jak udaje się połączyć jedno z drugim, przyjemność z oglądania jest znacznie większa. Humor rozporkowy, wyraźnie przypadł do gust młodszej części widowni i to niezależnie od płci. Takoż drodzy panowie możecie spokojnie wybrać się ze swoimi paniami na ten film, gwarantuje, że humor obydwojgu poprawi się po seansie. Nawet ja, choć może nie aż tak żywiołowo, kilka razy uśmiałem się serdecznie.

Nieco przydługi, gdyby go przyciąć, a jest z czego, do 90 minut, bo humoru nie starcza na dwie godziny, zwłaszcza po spaleniu roli McCarthy, a innego powodu do ciągnięcia tego filmu nie ma.

Darowanemu koniowi w zęby się ponoć nie zagląda, ale ja sobie pozwoliłem. Film jest średni z niezłą dawką humoru, dam zatem 6/10 (a McCarthy dostaje 8/10). Jeśli potrzeba wam śmiechu i szukacie czegoś na wieczorny wypad na miasto w lipcu, to z czystym sumieniem polecam.

* Organizm Bullockmodyfikowany
"Gorący towar" tyt. org. "The heat" scen. Katie Dippold reż. Paul Feig W rolach głównych Sandra Bullock i Melissa McCarthy

28 maja 2013

Jura leć po kredę bo mi się karbon skończył

Paradoks takie dość paradoksalnie proste słowo określające,  że coś co mówimy albo robimy może nam strasznie namieszać albo w głowie albo w życiu. Artyści często mają z nim problem, a już pisarze i to zwłaszcza pisarze zajmujący się sci-fi potrafią się przezeń koncertowo wyłożyć. Najmocniej i najboleśniej uwidaczniają to potyczki pisarzy z podróżami w czasie (z przestrzenią jakoś lepiej sobie radzą).

Podróże w czasie są banalnie proste. Wystarczy się skupić lub przestraszyć, nabrać powietrza i bach, lecisz w czasie. Prry szalony, wypuść powietrze, bo zaczynasz sinieć, nie każdemu jest dane. Z tym się trzeba urodzić.

Trzeba przyznać, że autor dość sprytnie ominął jezusową rafę. Toć nie dziwne, że każdy podróżnik w czasie wychowany w naszym obszarze kulturalno-religijnym wybrałby się te dwa tysiąclecia nazad coby to zobaczyć na własne oczy. Tylko nie wiadomo co by zobaczył.

Niektóre rzeczy można zmienić innych się nie da. Ba, można nawet sobie postrzelać do krzyżowców o ile oczywiście nie są to jacyś znamienici rycerze, ani nie spapra się tą strzelaniną jakiegoś historycznego wydarzenia. Ale już uratować swoich najbliższych od gwałtownej śmierci nie da się, choć nie odcisnęli oni żadnego piętna na historii. Można swoje młodsze ja nauczyć różnych rzeczy ale już powiedzieć komu może zaufać, jakie będą najbliższe numerki w totka, się nie da. Mniejszych i większych paradoksów moc wielka, co nieco psuje ogólny odbiór książki.

Od zera do bohatera, znacie ten schemat. Tu jest on nieco nie liniowy. Bo nasze rzeczone zero, jednocześnie już jest, było, będzie lub akurat staje się bohaterem. Autor nie do końca umiał pozbyć się jednak liniowego spojrzenia na czas, co jest dla nas tak żyjących, naturalne. I to też niestety powoduje, że całość staje się dość bzdurna.

Sam pomysł i prowadzenie narracji bardzo dobre. Czyta się lekko i szybko. Dużo akcji, ciekawych lokacji przeżyć i wydarzeń. Postacie nieco szablonowe ale nie jednowymiarowe, podlegające rozwojowi i wywołujące odruchy w czytelniku. Wyczuwa się niestety, takie jakby umęczenia autora zagmatwaniem spowodowanym paradoksami i niemożliwościami, jakie sam sobie narzucił, co pod koniec skutkuje spowolnieniem i raczej zagnieceniem, nie zakończeniem opowieści.

Nie jest to do końca zła książka ale też nie jest dobra, taki średniak w moim odczuciu 5/10. Jakbyście jednak odkryli w sobie umiejętność skakania w czasie, to wpadnijcie z numerkami na czwartkowego multilotka (cierpie na straszny brak gotówki).

Poul Andeson "Stanie się czas" tyt. org. "There will be time" Wydawca Prószyński media Sp.z o.o. 2010

27 maja 2013

Maciek ja tylko żartowałem, Maciek ja tylko żartowałem

Jesień tego roku nas nie rozpieszcza. Szaro-buro, zimno i leje. Człowieka ogarnia marazm i tumiwisizm, a na dokładkę życie dokłada jeszcze swoje przyjemności. Pomyślałem więc, że przyda się jakaś lżejsza (nie tylko fizycznie) i może zawierająca jakieś humorystyczne elementy książka. I chyba coś takiego wpadło mi w ręce. Postanowiłem niezwłocznie przeczytać, z nadzieją, że dzięki niej zdołam podreperować nadwyrężone nieco poczucie humoru.

Znany i dobry aktor (widziałem go w kabarecie, oraz w rolach komediowych i dramatycznych), a na tle obecnego narybku i w związku z wykruszaniem się starej szkoły, niedługo (i to bez prawa łaski) stanie się aktorem wybitnym (według tyłówki już takim jest, co kto lubi). Nic wyreżyserowanego przez Pana Macieja nie widziałem nie mogę więc ocenić jakim reżyserem jest. Teraz mam okazję zapoznać się z jego felietonami, które od 2009 zamieszcza w Zwierciadle. Nic na to nie poradzę, że w moim domu gazety i czasopisma goszczą bardzo rzadko, bo wolę książki. Jako wisienkę na torcie, zamieszczono pastisz scenariusza komedii romantycznej (ponoć bardzo popularnego obecnie gatunku filmowego w Polsce).

Niestety, felietonistą jest dość przeciętnym. O nienagannym szlaku bojowym młodego bojownika o wolność i demokrację. Śmieje się z tego z czego śmiać się wypada i należy, oburza zaś na to, na co oburzać się winno i powinno, gani co trzeba zganić i pochwala co trza zachwalać. Ckliwy i kochający ojciec swojej cudownej i wszechstronnie utalentowanej córki. Dumny ze swoich przemyśleń (i słusznie, ktoś powinien). Kiedyś tam królami autoreklamy ogłosiłem Carroll'a i Cussler'a, którzy promują się w swoich książkach, Pan Maciej w niczym im nie ustępuje. To wspomni o swojej roli, to o filmie napomknie, czy o reżyserowanej przez siebie sztuce i ile wysiłku umysłowego, fizycznego oraz zdrowia kosztuje praca artysty. Szlachetne wykorzystanie popularności w  jednostkowym ale jakże szlachetnym celu bardzo uszlachetnia. Teksty wchodzą bez przeszkód i równie szybko opuszczają nie wzbudzając głębszych myśli. Ot czasami przelotny uśmiech (czasami zażenowania). Oczywiście raz na jakiś czas i ślepej kurze trafi się ziarno, tak i niektóre z tekstów są ciekawsze. Choćby skecz o ultranowoczesnej telefonii, którego nie przeczytałem, widziałem w interpretacji autora na jakimś kabaretonie i wystarczy. Duży plus za podobne odczucia co do pewnej francuskiej komedii.
Jeśli jesteście stałymi czytelnikami Zwierciadła zapewne przeczytaliście te felietony. Ale wielbicielom talentu poleca się zakupienie niniejszego tomu.
Teraz czas na wisienkę. Komedia romantyczna zmieniła się w kryminalny thriller melodramatyczny z elementami antywojennego rozliczenia się z demonami przeszłości w dusznej atmosferze purnonsensowego romansu. Agent Tomek, który nazywa się Miłosz i nie jest agentem, tylko Holmesem Kochanym z księgowości. Zagadka jest skomplikowana jak budowa maszyny prostej takiej jak dźwignia na ten przykład. Tragiczne przeżycia z dzieciństwa odbiły się na naszym detektywie, którego życie emocjonalne jest koszmarem. Zmienia więc obiekty swoich uczuć częściej niż bieliznę, ale jest tak kochany, że nie sposób się na niego gniewać. Dowcip gruby, na poziomie obecnych produkcji filmowych zwanych dla niepoznaki komediami.

Kupić (choć lepiej wypożyczyć lub poczekać aż przecenią [ja wygrałem], to nie jest lektura, którą trzeba przeczytać jak najszybciej), poczekać do zimy, z felietonów zrobić sobie cowieczorny serial, zimno i ciemność będzie łatwiejsze do przeżycia. Połączywszy wszystko 6/10 wydaje się być oceną, w oczach wielbicieli może nieco zaniżoną, adekwatną do wysiłku jaki włożył autor w swe dzieło. Humoru może nie poprawiłem zanadto, na szczęście ponoć niedługo będzie wiosna albo nawet lato.

Maciej Stuhr "W krzywym zwierciadle" Wydawca Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o. 2013

21 maja 2013

Mam cie na oku Vidocqu

Jeden człowiek może spowodować lawinę. Jeśli chodzi o ściganie przestępstw, nowoczesną kryminalistykę, detektywistykę czy budowę organów ścigania, takim człowiekiem niewątpliwie był Eugene-Francois Vidocq. Na jego pracy we Francji wzorowano w początkowej fazie powstawania FBI oraz Agencję Pinkertona. Był też natchnieniem dla pisarzy Wiktora Hugo, Artura Conan Doyle i jak nic Harrego Harrisona kiedy pisał Stalowego Szczura.

Zainspirował też trzech ludzi (i trzeba tu zaznaczyć niesamowitych ludzi), do stworzenia organizacji. Organizacji, która będzie zrzeszać równie nietuzinkowe osobistości zajmujących się ściganiem morderców: profilerów, patologów, detektywów, kryminologów, a zarazem takich, którym nieobojętna jest krzywda tych, którzy nie doczekali się sprawiedliwości. Nazwali tą organizację Towarzystwem Vidocq. I właśnie o działalności tego Towarzystwa, o jego założycielach, oraz o jeszcze kilku stowarzyszonych jest ta książka.

Nie jest to książka dla każdego. Ludzie wrażliwi nie powinni po nią sięgać. W przeciwieństwie do kryminałów, które zawsze czyta się z nastawieniem, że to tylko taka historyjka, ta mówi o prawdziwych morderstwach. W bardzo plastyczny sposób autor opisuje ofiary, oraz katusze jakie musiały przechodzić przed śmiercią, i są to rzeczywiste postacie, i zbrodnie, które się dokonały. Czasami z kart książki wyziera wręcz nieludzkie okrucieństwo zbrodniarzy i dotyka duszy czytelnika, bo kiedy zbyt długo patrzysz w otchłań, to w końcu otchłań spojrzy na ciebie. Dlatego jeśli nie czujecie się na siłach spojrzeć, oczami wyobraźni, w twarz głodzonego, sponiewieranego, torturowanego i w końcu zakatowanego dziecka, czy zabijanej na raty młodej i pełnej życia dziewczyny, nie sięgajcie po książkę.

Jeśli natomiast interesujesz się kryminalistyką, tworzeniem profili, czy w końcu pracą detektywów z wydziału zabójstw, to powinieneś jak najbardziej po nią sięgnąć. Dowiesz się co cię czeka na tej drodze, czy będziesz potrafił dla niej poświęcić tyle z siebie ile tylko dasz radę. Czy będziesz mógł stanąć twarzą w twarz z pogrążonymi w rozpaczy po stracie dziecka rodzicami, i powiedzieć im, że zrobiłeś co mogłeś, i czy będziesz potrafił z tym żyć. Jeśli tak, to świat zbrodni, który nie jest dostępny naszym oczom, a o który dzień dnia się ocieramy, stoi przed  tobą (p)otworem.

Książka miejscami straszna, miejscami przerażająca, ale nie pozbawiona ciepła, dobroci, współczucia i miłości. Dzięki tym osiemdziesięciu dwóm towarzyszom poświęcającym swój czas, wiedzę i umiejętności, aby rozwikłać sprawy, z którymi nie poradziły sobie organy ścigania. Żyjącym pełnią życia mimo tego co widzą i z czym się stykają na co dzień. I dającym ukojenie ludziom nie mogącym się pogodzić z  niewyjaśnioną zbrodnią, która ich dotknęła, zabierając kogoś ukochanego w potworny i okrutny sposób.

Nie sposób tego czytać, nie sposób się oderwać (choć muszę powiedzieć, że autor lekkiego pióra nie ma, i na dokładkę bardzo chaotyczny sposób budowania narracji). Za całokształt oceniam tą książkę na 7/10.

Michael Capuzzo "Klub koneserów zbrodni" tyt. org. "The murder room. The heirs of Sherlock Holmes gather to solve the world's most perplexing cold cases"  Wydawca Wydawnictwo Literackie 2011

19 maja 2013

Z ręki do ręki przeszły księgi

Właśnie wróciłem z akcji "Z półki na półkę", na której to już drugi rok z rzędu udzielam się jako wolontariusz. W tym roku akcja odbyła się w Londynie (nie ma takiego miasta Londyn, jest Lądek, Lądek zdrój, tak) za to jest taka sala konferencyjna na Stadionie Narodowym.

W tym roku, co z radością odnotowuję, przyłączyło się do akcji sporo wydawnictw. Takoż nowiuśkich książek było mnóstwo (niektóre przetrwały do końca akcji co mnie nieco zdziwiło). Ludziska jak co roku przynosili to czego mieli nie przynosić. Albo w takim stanie, że ja bym się wstydził pokazać z czymś takim na skupie makulatury nawet. Ale większość rozumie już ideę tej zabawy. Dzięki temu powiększył się mój zestaw "Uczty wyobraźni" o Dom burz między innymi (bardzo dziękuję darczyńcy :)). Z wymiany dostał mi się jeszcze Irving, Cook, Thorwald i Ziemiański. W nagrodę za ciężką i znojną pracę pozwolono mi pobuszować w tym czym wzgardziliście i tak doszedł Oramus, Wolski, Forsyth, Silva, Pawlak, Holt i Wasiljew. Zaś za pomoc przy sprzątaniu bałaganu dostałem tą śliczną torbę okolicznościową (mama będzie zachwycona ;)). Takoż prze szczęśliwy i obładowany jak wielbłąd wracałem do domu na ostatnich nogach.

Nie wiem gdzie, ale ludziska znaleźli informację, że akcja trwa od 14 do 17 i byli mocno zdziwieni i zasmuceni, kiedy o 15.30 zastali nas już spakowanych. Nie martwcie się i nie załamujcie rąk, już za rok piąta edycja akcji (ciężko będzie się doczekać ale warto).

Jak zwykle ci, którzy przyszli na koniec, byli trochę zawiedzeni wyborem jaki pozostał na stołach. Myślimy jak temu zaradzić, więc może będzie lepiej, choć w myśl powiedzenia "kto późno przychodzi ten sam sobie szkodzi", nie powinni narzekać ;).Mam taki pomysł, coby do kanonu książek zakazanych i nieprzyjmowanych dopisać dzieła pani Meyer i pana Coelho, i może pani Leonard przyszłościowo patrząc. Można by też wpisać na tą listę lektury szkolne (ale to w gestii załogi portalu lubimyczytać leży) to tylko takie moje luźne pomysły.

Jak dla mnie akcja udana i bardzo chętnie wezmę w niej udział kolejny raz, i kolejny... póki zdrowia i humoru starczy (choć ten starczy humor to może bokiem wyjść w końcu ;)).

To do zobaczenia za rok (tfu, tfu na psa urok coby nie zapeszyć).

18 maja 2013

Książki pachnące parówkami

Byłem na targach. Jeśli chodzi o przestrzeń to w porównaniu do PeKiNu jest znacznie lepiej. Po zrobieniu kółka dookoła płyty stadionu docenia się jednak ciasnotę jaka panowała w ponurym zamczysku. Stoiska są praktycznie identyczne więc tu nic zaskakującego ani nowatorskiego. Właściwie gdyby nie złażący się na takie akcje pisarze i pisarki, od których wyłudza się autografy, to oferta książkowa jest nawet uboższa niźli w większości sieciówek (no może poza literaturą obcojęzyczną i uniwersytecką). Dodatkową atrakcją jest możliwość zwiedzenia stadionu (dach zamknięty. bo świeci słońce, ale ponoć idą burze więc zapewne otworzą). Fotele są miętkie i nawet dość wygodne, można więc nabytki częściowo skonsumować na miejscu. Szkoda tylko, że ktoś ukradł trawnik ze środka stadionu, szaro brudna płyta nie nastraja zbyt optymistycznie. Wszystkie stoiska z parówkami. popcornem i zapiekankami są czynne, można się więc za dość spore pieniądze poczuć prawie jak na meczu.
Zupełnie zapomniałem o schodach, jest ich do pokonania, o dziwo, znacznie więcej niż w starej lokalizacji.

14 maja 2013

Czas na targi

Już za chwileczkę, już za momencik, targ na stadionie zacznie się kręcić.
Na targi przyjdą panowie, panie, większości książka w ręku zostanie.




Tym razem nie w PeKiNie a na Stadionie Narodowym dawniej X-lecia. Od 16 do 19 maja będzie można podziwiać co szykują dla nas wydawcy w przyszłości, ale i to co przywiozą nowego na stoiska. Będą pewnie też pisarze i pisarki, rozdający autografy i uśmiechy. Pojawią się z pewnością krytycy i krytykanci (ja będę z pewnością). Statystyki odnotują kolejny spadek czytelnictwa.
Na lubimyczytać w trakcie święta książki rozwinęła się na temat naszego pociągu do książki dyskusja, a w niej użytkowniczka @Hatifnat napisała coś takiego:
Przez wiele lat pracowałam w bibliotekach w Polsce. Teraz pracuję w bibliotece w Wielkiej Brytanii. I sytuacja tutaj jest faktycznie odmienna a bierze się to między innymi z przekonania, że każdy ma prawo wyboru. I istnieje edukacja czytelnicza z prawdziwego zdarzenia - nie nudne lekcje biblioteczne tłumaczące zasady działania katalogu.
Na przykład niedługo po urodzenia rodzice otrzymują tzw. Bookstart Pack
http://www.bookstart.org.uk/
dla niemowlęcia - zestaw książeczek i rymowanek by dziecko od początku obcowało z słowem pisanym. kolejne paczki otrzymuje gdy jest starsze. Bibliotekarze odwiedzają przedszkola i szkoły by czytać książki dzieciakom i wraz z nimi śpiewać. Rekordy popularności bije Summer Reading Challenge
http://summerreadingchallenge.org.uk/
podczas wakacje dzieci, które chcą czytają sześć książek i za każdą otrzymują skromne upominki a po wakacjach bibliotekarz odwiedza szkoły i podczas uroczystego apelu wręcza każdemu uczniowi, który ukończył SRC, specjalny certyfikat.
Dla dojrzałych czytelników są m.in. City Read London
lub rozdawanie książek z okazji światowego Dnia Książki
http://www.worldbooknight.org/books/2013
I co najważniejsze, jeśli nie masz ochoty korzystać z tych akcji, nie "gorsza". Ponieważ do czytania nikt Cię nie zmusza.
Na tym, moim zdaniem, polega problem w Polsce. Nie ma edukacji czytelniczej, która w przeciągu ostatnich dwudziestu lat z całą pewnością mogłaby zostać rozwinięta. Istniejące akcje promujące czytelnictwo trafiają w ścianę ponieważ nie ma gruntu, na którym można by zasiać potrzebę czytania. Najsmutniejsze jest to, że nieczytający są we wszystkich tego typu działaniach traktowani jak obywatele drugiej kategorii.
Tutaj nikt nie śmieje się z Greya, Gideona czy innego bożyszcza tylko przy okazji pokazuje się czytelnikom, iż nie jest to pierwszy raz kiedy autor sięgnął po seks w swoich utworach. Robiliśmy między innymi wystawę z powieściami H. Millera. Twórcy wszystkich tych akcji pakują ludzi w te ramy i stwarzają pozory, że świat zero-jedynkowy. A nie jest.
Tymczasem u nas, szczytem akcji jest 25% rabat od cen książki. Choć zazwyczaj są jakieś kretyńskie akcje w stylu "nie czytasz nie idę z tobą do łóżka"; "nie czytaj, bądź głupi" czy już najpiękniejszy potworek "cała Polska czyta dzieciom". 

Kiedyś handlowałem książkami. Nie miałem wielkiej sieci księgarń. Nie miałem kilkunastu tysięcy tytułów w ciągłej sprzedaży. Miałem za to stałych klientów. Jednym z powodów (tak mi się wydaje) było to, że dorosłym klientom dokładałem do zakupów książeczki dla dzieci, za darmo. Mnie to kosztowało dwadzieścia groszy. Zyskiem moim był uśmiech, powrót klienta (który dostał coś za nic) i była to też inwestycja w przyszłość (jak się miało w przyszłości okazać nie moją). Obecnie jedyne co można dostać w księgarniach za darmo  to przepuklina (książki są coraz grubsze).

Nie wierzę też, że wydawcom sprzedaje się obecnie tak od razu cały nakład. Może warto byłoby pomyśleć o jakiś rozwiązaniach systemowych dla wydawnictw. Może np. coś takiego, za przekazanie iluś tam egzemplarzy książek dla bibliotek, wydawca będzie mógł sobie jakiś procent odliczyć od podatku dochodowego (ale te pieniądze będzie musiał przeznaczyć na dajmy na to stworzenie/wyposażenie czytelni; zorganizować jakąś grę miejską związaną z ich książką; akcję w stylu "Z półki na półkę"; albo jakieś weekendy z książką dla dzieci; albo cokolwiek innego promującego czytanie jako takie). To wszystko i tak się wam zwróci, więcej czytających, to więcej potencjalnych klientów. Jeśli tego nie rozumiecie, to może warto poczytać i pomyśleć. Kilkuprocentowe obniżki cen nie są żadnym rozwiązaniem.

A propos akcji "Z półki na półkę", w niedziele 19.05 będzie jej 4 edycja. I ja tam będę i to nie tylko w celu wymienienia sobie kilku książek, ale będę też wolontariuszem. Takim przenieś, zanieś, donieś, dawaj tą książkę ale już. To co? Do zobaczenia?



13 maja 2013

Niemalowany ptak

Chyba najbardziej niedoceniona książka 2002 roku. Mogła to spowodować jedna z najbrzydszych okładek jakie widziałem, albo brak jakiegokolwiek marketingu (w każdym razie ja nie przypominam sobie czegokolwiek takiego). Może to, że opowiadania są trudne (tu się przyznam, że w przypadku dwóch opowiadań też nie bardzo zrozumiałem ich przesłanie). Za to wszystkie powodują przejście ciarek po plecach.

Pierwsze opowiadanie, jedno z tych, którego przesłanie do mnie nie dotarło, a które zdobyło Hugo w '69, przypomniało mi Dziewięciu książąt Amberu (Nine princes in Amber) Rogera Zelaznego. Myślę, że Zelazny twórczo rozwinął ten pomysł.
Jeffty ma 5 lat, moim zdaniem najpiękniejsze opowiadanie tego zbioru. Sądząc po nagrodach nie tylko mi ono się podobało Nebula '77, Hugo i Locus '78. Gdyby dla ciebie i tylko dla ciebie świat zatrzymał się, ale nie stanął w miejscu, w okresie kiedy byłeś najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi? Magiczny świat dzieciństwa. Kolorowy, fascynujący wiecznie zaskakujący. Byłbyś gotów za takie życie zapłacić najwyższą cenę, nie licząc się z kosztami innych, bliskich ci ludzi?
Podróż życia, a właściwie podróż po śmierć. Wycieczka do własnego wnętrza, aby odnaleźć to co pozwoli odejść nieśmiertelnej bestii. Dryfując między wysepkami Langerhansa: 38°54' szerokości północnej, 77°00'13" długości zachodniej można znaleźć wszystkie elementy duszy. Ciekawe dlaczego akurat w trzustce, choć to miejsce dobre jak każde. Opowiadanie zdobyło nagrody Hugo i Locusa w 1975 roku.
Każdy dobry uczynek musi zostać ukarany. A już akt łaski i poświęcenie zasługuje na wieczne potępienie. Nie mam ust, a muszę krzyczeć mrozi jak wycie wilka w ciemnym lesie. Jury Hugo też struchlało w '68.
Ciężko pogodzić się z pojedynczą stratą kogoś bliskiego. Cała seria może powalić nawet najsilniejszego człowieka. Ale nie tylko musimy pogodzić się z tym, ale także pozwolić odejść wspomnieniom o tych, którzy nas opuścili, taka jest rola marzeń sennych. Jeśli na to nie pozwolimy konsekwencje mogą być przerażające. Nagroda Locusa '89.
Kiedyś naukowcy za pomocą bardzo skomplikowanych  wzorów starali się przedstawić nasze dążenie ku samozagładzie. Dla ułatwienia przedstawili to za pomocą zegara, że do armagedonu pozostała już tylko godzina. Choć do podobnych wniosków można dojść w zupełnie inny sposób. A może ktoś stoi na straży tego czasu. Paladyn zgubionej godziny pilnuje aby te ostatnie sześćdziesiąt minut nie przeciekło nam przez palce. Hugo i Locus docenili tego strażnika w 1986 roku.
Przestaliśmy być panami naszego czasu, to czas stał się naszym panem. Każde spóźnienie będzie odnotowane i odebrane z czasu naszego życia (chyba to opowiadanie zainspirowało twórcę Wyścigu z czasem (In time)). I znowu ktoś będzie musiał wszcząć rewoltę nawet jeśli będzie tylko arlekinem. Ukorz się pajacu, rzecze Tiktaktor, ale nie ważne czy ulegniesz czy nie, piasek w tryby już wpadł. Nebula '65 i Hugo '66 też.
Ostatnie, zarazem tytułowe opowiadanie, którego przesłania też dociec nie mogę, zadaje mnóstwo trudnych pytań. Pytań, które powinny sobie stawiać zarazem osoby wierzące, nie wierzące jak i te, którym tej wiary brak. Ptak Śmierci i jego działanie pozostanie jednak dla mnie tajemnicą. Hugo i Locus w 1974 chyba lepiej sobie z nim poradziły.

Siedem nagród Hugo, dwie Nebule, pięć Locusów, tak, właśnie tyle nagród zebrało te osiem opowiadań. Jeffty zgarnął wszystkie trzy. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że jury tych nagród mogłoby się tyle razy pomylić. Sobie ufam jeszcze bardziej, a jak pisałem, ciary chodzą po plecach jak się czyta opowiadania Harlana. Daje 8/10, może ktoś przeczyta, zrozumie przesłanie i podzieli się tą wiedzą ze mną.

Harlan Ellison "Ptak Śmierci" tyt. org. "The Deathbird" Wydawca Agencja "Solaris" Małgorzata Piasecka 2002

ps. Jak myślicie, byłby ktoś chętny wziąć udział w prostym konkursie gdyby nagrodą była ta książka?

11 maja 2013

Nie ma to jak dobra robota robota

Chciałem zanim zacznie się dzień przeczytać najnowsze doniesienia. Ściągnąłem z pola na czytnik i coby nikomu nie przeszkadzać usiadłem cichutko w kąciku. Przywołałem świetlika, bo nawet dla moich, lekko podrasowanych oczu było jeszcze za ciemno. Osiem nowych wiadomości i wszystkie dotyczące robotów. Świat schodzi na kotopsy.
Jaki ten człowiek głupi jest, to czasem aż niewiarygodne. Trzeba go najpierw omamić i zamotać, żeby nie zwariował. I tak właśnie postąpiono z tymi, którzy jako pierwsi mieli lecieć na czerwoną planetę. Symulowany trening tak ich ogłupił, że o tym, że są na Marsie zorientowali się dopiero jak niechcący rozdeptali jakieś marsjańskie zwierzątko, z którego zamiast kółek zębatych zaczęła płynąć krew. Dobrze, że stało się to w ostatnich dniach wyprawy i udało im się szczęśliwie powrócić. Ciekawe dlaczego piszą o tym dopiero teraz?
Przez idiotyczne prawa robotyki, wymyślone przez ludzkiego pisarza Asimova, roboty muszą być delikatne wobec ludzi jak aksamitna rękawiczka. Mimo tego, nie łamiąc żadnego z trzech praw, istota lepiej wyposażona jaką jest niewątpliwie robot,  nawet bez jednej nogi, słuchu i większych szans, jest w stanie pokonać bandę przemytników. Jesteś zaskoczony?
Na razie na dość odległym posterunku i na dokładkę na kompletnym zadupiu marsjańskim idzie ku lepszemu. Ramię sprawiedliwości jakim jest policja powoli zmienia się w ramię mechaniczne. Twardsze i mniej zawodne jest takie ramię.
Coraz większe mózgi, coraz bardziej skomplikowane zadania. Nie powinno więc nikogo dziwić, że pojawił się robot, który chciał wiedzieć czym jest ta miłość, której ludzie poświęcają tyla czasu, uwagi i zdrowia. Czym się może skończyć zawód miłosny dla człowieka, doskonale wiemy, czym się może skończyć dla robota?
Permanentna elektroniczna inwigilacja. Czy znajdzie się jakiejś miejsce gdzie można się przed nią ukryć? Gdzie doskonały zautomatyzowany inwigilator nie będzie mógł powiedzieć: "Widzę cię". Może się ono jednak okazać już zajęte przez kogoś kto nie będzie chciał dzielić się wolnością.
Nawet niezawodne maszyny, na skutek przypadku czy też niecelowych acz mimo wszystko niszczycielskich działań, mogą jednak zawieść. Potrzebny jest wtedy ktoś kto to naprawi. Konserwator musi czasem wykazać się niezwykłą elastycznością i pomysłowością. I choć mógłby naprawy dokonać zwykły robot, to z tych powodów posyła się mimo wszystko, (nie)zawodnego człowieka.
Kilkadziesiąt lat po wojnie z robotami, którym wydawało się, że są lepsze od człowieków, ludzki zwiad odkrył, że założyły sobie hodowle ludzi. I choć była to pod względem technologicznym mocno zacofana planeta, to i tak ludziom ją zamieszkującym udało się pokonać cwane roboty. To musiało być wyjątkowo frustrujące dla blaszaków.
Ale gdzieś wojna toczy się nadal. Wojna z robotami w roli głównej, ze względu na szybkość ich reakcji i wytrzymałość. Wojna na wyniszczenie. Ludzie już tylko nią dowodzą, ale i to musi się wkrótce zmienić.

No dobra prasówka zrobiona. Serwomechanizmy nasmarowane, stan baterii 7/10, przetrę jeszcze tylko soczewki i trzeba wracać do konsoli, rozkazy nie wydadzą się same.

Harry Harrison "Wojna z robotami" tyt. org. "War with the robots" Wydawca CIA-BOOKS - SVARO Ltd. 1990

07 maja 2013

Nuda, o ciekawe, nie jednak nuda

Wszyscy, którzy mieli tą niewątpliwą przyjemność zetknąć się z jakimkolwiek systemem oświaty, natknęli się z pewnością na niego. Nauczyciela, który został zmuszony do nauczania rozwydrzonych bachorów. Po piętnastu latach kieratu, potrafiącego bez zająknięcia i niestety bez polotu, przez czterdzieści pięć minut, monotonnym i znudzonym głosem deklamować swoje nauki. Koszmar. Na wyższym stopniu wtajemniczenia, można nie tylko mieć do czynienia z takim indywiduum ale musieć jeszcze na dokładkę, znać i posiadać jego książkę, którą on i tak podczas "wykładów" wydeklamuje. Koszmar do kwadratu.

Czytając Rezerwat miałem nieodparte wrażenie, że właśnie taki koszmarek mam przed oczami, a jak się rano obudzę będę musiał iść na "wykład" i wysłuchać tego z ust samego guru.

Nawet fajny pomysł, że jakaś starsza cywilizacja, za pomocą automatycznej sondy od tysiącleci podgląda nasz świat. Widzi jak rodzi się na Ziemi "rozum" i powstaje cywilizacja. I może nawet byłoby to strawne, gdyby autor nie popadł w patos ekologiczny. I takie nawet dość ciekawe zadzierzgnięcie, przemienia się w długaśny elaborat o naszym okropnym podejściu do braci mniejszych, a nawet do zielonej braci. I to nawet jeszcze można by raz znieść. Niestety autor postanowił nas w tym upewnić i odmieniając przez przypadki, powtarza to kilkakroć. Ja nawet rozumiem potrzebę ratowania przyrody przed nami samymi, ale szczerze powiedziawszy po przeczytaniu tej książki człowiek ma ochotę wziąć maczetę i troszeczkę zaszaleć w pobliskim parku (a jakby się jeszcze jakiś milusi kotek trafił).

Nie będę dłużej tego maglował dam 3/10 i powiem czego mnie nauczono, zanim rzucono naszą klasę, na puste pole, z zadaniem posadzenia tam lasu: "zielonym do góry". I to by było na tyle.

Andrzej Trepka "Rezerwat" Wydawca Krajowa Agencja Wydawnicza 1985