29 marca 2013

Gdzie kupić choinkę?

I dreaming of a white easter.

Pomyślałem, że to niegłupi pomysł, aby w tych uroczych okolicznościach przyrody, połączyć te dwa święta. Z choinką to choć w domu będzie przyjemniej, bo to i pachnie i coś zielonego, w przeciwieństwie do wiosennego widoku za oknem. I ładniej na tej choince będzie można zaprezentować kolorowe pisanki (o prezentach pod nią nawet nie będę wspominał). Dwanaście potraw plus jajo i mazurek, też jest nie do pogardzenia (może to będzie dziwne śniadanie ale...).
Jak zwykłego człowieka uda się odratować w szpitalu, to się powiada, że to jak drugie narodziny. Więc zamiast Wielkanocy będzie boże odrodzenie (tyż piknie)
Tedy życzę Wam wesołej choinki, jajka w proszku, karpia, mazurka, prezentów, króliczków i kogucików i niech się święci pierwszy maja, bo w sumie to i tak bez sensu.

I będą to święta, które będzie się długo wspominać jako te, w które nie tylko można się było lać wodą, ale porzucać nią też.

Najlepszego.

25 marca 2013

Nie tylko Andrzej Wieczorek

Ponoć ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale przyznajcie sami, nie bacząc na niebezpieczeństwo ogni piekielnych, często byliście ciekawi skąd autor wziął pomysł na czytane właśnie opowiadanie lub powieść. W jakiej sytuacji zaświeciła się w umyśle autora żarówka i muza dojrzawszy nuty zaczęła grać na złotej (wersja dla amerykanów "zielonej", dla innych krajów i narodowości: wstawcie kolor jaki kojarzy się z waszym systemem monetarnym) harfie weny.
Dzięki tej książce możemy dowiedzieć się nie tylko co się potrafi uląc w głowie pisarza, ale też jak do tego dochodzi. O co zakłada się jeden z najpoczytniejszych autorów ze swoim studentem, i jaka jest stawka zakładu (nie dotrzymana swoją drogą, nieładnie Orsonie, bardzo nie ładnie). Oraz wielu innych ciekawostek, które autor zdradza w posłowiu.

Sześć opowiadań, nie wszystkie tak do końca sf, ale wszystkie fantastyczne. Jedno z opowiadań nagrodzone nagrodą Hugo (ku zdziwieniu autora).

Co za problem stworzyć wszechświat kiedy jesteś nieśmiertelny. Dłubiesz, dłubiesz, aż wydłubiesz. Śmiertelnicy mają znacznie trudniej. Może więc więcej boskości w sobie ma ten, który tworzy coś w ograniczonym egzystencją czasie? Śmiertelni bogowie, dla obcych, tacy jesteśmy.
Uzdrowiciel, to już prawie synonim oszusta, który leczy głównie anoreksje własnego portfela. Ale może i wśród nich znajdzie się wyjątek. I najgorsze w jego egzystencji może być to, że nie może uleczyć samego siebie.
Czasem dar jaki otrzymujesz (od boga/szatana/losu?) bardziej przypomina klątwę. Jak ma żyć człowiek obdarzony zarazem możliwością zabijania samą myślą, którą niezwykle ciężko jest kontrolować, jak cię coś zeźli, i sumieniem? Czy oko za oko, choć to niby biblijne prawo, może jakoś go usprawiedliwić? A może to tylko początek i coś co wydaje się przekleństwem można zmienić w błogosławieństwo, ciężką pracą nad sobą?
Bóg już nieraz zsyłał na ludzkość kataklizmy za jej grzechy. I może to zrobić ponownie. Czy jesteśmy skazani na popełnianie tych samych błędów/grzechów ponownie i ciągle od nowa, po raz kolejny, i znów, aż po kres? Czy może uda nam się wyrwać z tego zaklętego/przeklętego kręgu, podczas kolejnego potopu? Przeczytajmy Opowieść św. Amy, i zejdźmy ze złej drogi.
Czy bohater może być jednocześnie katem, a najgorszy i najbardziej bezwzględny oprawca okazać się zarazem wybawicielem? Królewskie mięso, to szynka z babuni, piersi od koleżanki, albo golonka z przyjaciela. Jak nagrodzić zbrodniarza, jak ukarać zbawcę? Mamy wielowiekową tradycję, i coraz nowocześniejsze środki, coś się wymyśli. (Opowiadanie niesamowite, chore, cudowne).
Twoje słowo to Świętość, zaufanie to Świętość, przyjaźń to Świętość, towarzysze broni to Świętość. Nieważne jak się to objawia. Dla tego warto żyć, za to warto zginąć. (Przejmujące, do bólu prawdziwe, i piękne, moje ulubione).

"Ten tom powinien znaleźć się na półce każdego prawdziwego miłośnika SF" tak napisał 'Locus', ja dodam i nie tylko fana SF, ale każdego kto lubi dobre słowo pisane, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie. 8/10 to jest to, to jest Orson.

Orson Scott Card "Okrutne cuda" tyt. org. "Maps in a mirror, Cruel miracles, Tales of death, Hope and holiness " Wydawca Wydawnictwo Amber Sp.z o.o. 1998

ps. posiadam dwa egzemplarze, jakby ktoś chętny na wymianę, to wiecie co robić. 

23 marca 2013

Cegła


CZYTAJCIE DIUNĘ FRANKA HERBERTA, DIUNY BRIANA HERBERTA OMIJAJCIE SZEROKIM ŁUKIEM, TO RUCHOME PIASKI.

Ponoć niedaleko pada jabłko od jabłoni. I tu się zgodzę, bo korzenie zapuściło w tą samą piaszczystą glebę, tylko góra wyrosła jakaś taka karłowata i rodzi bardzo cierpkie owoce.
Nie wiem też czemu, na takie pozycje przyjęło się mówić cegła. Niby kształt podobny, ale masa fizyczna jest tylko w wyrobie z gliny, w książce dochodzi jeszcze jeden ciężar. Ciężko zrozumieć czemu to w ogóle wydano. Ponadto cegła jest niezwykle przydatnym wyrobem człowieka i łatwo zbywalnym (zwłaszcza wieczorami).

Chciałem tu napisać filipikę na temat tego dzieła, umotywowaną, z przykładami. Już nawet konspekt był stworzony, już powstawały pierwsze zręby, i nagle prrry szalony, toż przecież na tym ktoś robi niezłą kasę i mogłoby mu się nie spodobać to co piszesz. Z drugiej strony prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Ale sądząc po wartości tego co wydają, zbyt cnotliwi to oni nie są. Mamy też wolność słowa niby, ale jakoś nie chce mi się bronić jej przed naszym wymiarem (nie)sprawiedliwości, jakby co.

Napiszę więc co mi się w tej książce podobało. Otóż pięknie została wydana. Twarda oprawa z ładnym geometrycznym motywem, z którego złoceniem pobłyskuje litera "D". Obwoluta jak i jak zwykle niesamowite grafiki wewnątrz tomu, autorstwa Pana Wojciecha Siudmaka,  który zajął się opracowaniem graficznym całej serii. Książka będzie wspaniale prezentować się na każdej meblościance jak i na regałach. I to już właściwie wszystko dobre, co można powiedzieć o tej książce.

Osiemset stron, nad którymi męczyłem się przeszło trzy miesiące. Żadnych ciekawych pomysłów, żadnej z werwą i polotem opisanej akcji, zero intrygującej intrygi. Papierowi bohaterowie wygłaszający banały, banialuki i truizmy. Jeśli zaś chodzi o samą krucjatę, to może ze trzy albo cztery rozdziały, potwornie nudne zresztą. Błędy logiczne i merytoryczne są wręcz skandaliczne. Nic łamane przez zero.

Niestety mam jeszcze przed sobą jedną cegłę autorstwa tych dwóch panów (promocja była dwie w cenie jednej, grzech było nie wziąć, teraz trochę mi żal), ale to nieprędko. Muszę odpocząć po tym potwornym gniocie. 2/10 za grafiki i oprawę.

Brian Herbert, Kevin J. Anderson "Diuna. Krucjata przeciw maszynom" tyt. org. "Dune: The machine crusade" Wydawca Dom Wydawniczy REBIS Sp.z o.o. 2008

Jak łatwo być żołnierzem, żołnierzem

Pogoda iście wiosenna, pada śnieg (mogą więc rosnąć przebiśniegi), termometr pokazuje co prawda dwa stopnie na plusie, ale na weekend zapowiadają nawet minus dwadzieścia (krótkie spodenki raczej nie będą przydatne, chyba że ktoś planuje odmrozić sobie orzeszki). Tak jakoś mi się przypomniała moja zimowa przygoda z poligonem. Amunicji nie dostawaliśmy, więc stu dwudziestu chłopa naparzało się śnieżkami, było fajnie. Ale na prawdziwej wojnie fajnie nie jest.

Powracamy do cyklu Childe albo Dorsaj, o którym już było przy okazji "Zaginionego Dorsaja!". Tym razem padło na książkę, od której to wszystko się zaczęło w 1960 roku. Pół wieku minęło, a książka praktycznie się nie zestarzała.

Nie wiem czy autor z góry wiedział, że będzie to coś większego, ale my o tym już wiemy. Dzięki tej książce poznajemy całe uniwersum. Główny bohater, przechodzi kolejne szczeble kariery zawodowego żołnierza, na praktycznie wszystkich światach. Poznajemy dzięki niemu, planety, zamieszkujące je odłamy ludzkości, struktury władzy, religie lub filozofie jakie na nich dominują. Ale dowiadujemy się też o strukturach władzy całego uniwersum. Będzie nam dane zajrzeć za kulisy polityki i gospodarki tego wszechświata.

Główny bohater nie tylko, w iście amerykańskim stylu, robi karierę od szeregowego po głównodowodzącego. Choć w wojsku, biorącym udział w walkach, nie jest to trudne. Zwłaszcza jeśli przeszło się wojskowe szkolenie na Dorsaj i ma się trochę szczęścia. To na dokładkę okazuje się, że może nie jest tylko człowiekiem i Dorsajem, ale kimś więcej. Tylko kim lub czym jest?

Świetna militarna fantastyka. Bitwy na planetach i batalie kosmiczne. Odarte z romantyzmu, brutalne i krwawe. Troszeczkę, jak to zwykle u amerykańców, pompatyczne (ale tylko troszeczkę). Ale nie tylko walką żyje żołnierz, zwłaszcza jeśli awansuje na  najwyższe stanowiska. Musi też zajmować się polityką. Ale tu też przydaje się wiedza z zakresu taktyki i dowodzenia.

Cieniutka książeczka akcja więc non-stop, czyli to co tygryski lubią najbardziej. Ja daje za to, oraz pomysł 8/10 i choć może nie jest arcydziełem literatury światowej, ale coś w sobie ma.

Gordon R. Dickson "Dorsaj!" tyt. org. "Dorsai!" Wydawca Wydawnictwo Amber Sp.z o.o. 1993

21 marca 2013

Nie denerwuj kangurów

Dziś odbyła się prawdziwa wyprawa. Nie dość, że trzeba się było dwa razy przeprawiać przez rzekę (i to niemałą, bo chodzi o Wisłę), to jeszcze trzeba było się wspinać. Niby chodziło tylko o usunięcie pooperacyjnych szwów. Ale dla nie najlepiej czującego się siedemdziesięcio-parolatka, to była ciężka wycieczka. Dziwne jest to, że ja się też zmęczyłem, choć w normalnych warunkach przejazd taksówką i wejście po kilu schodach jeszcze mnie nie wykańcza. To jakieś współczuwające zmęczenie chyba.
Podobną analogię zauważyłem ostatnio podczas czytania. Czytam potworną cegłę, od trzech miesięcy. żeby jakoś przez nią się przebić, sięgałem na półki, po książki, o których wiedziałem, że poprawią mój nastrój. Tak przeczytałem kilkanaście książek i dziś kolejny z poprawiaczy.

Po przeczytaniu jej w naszej pięknej XXI wiecznej rzeczywistości, zastanawiam się, czy feministki, autora spaliłby na stosie, czy wręcz przeciwnie, wyniosłyby go na transparenty.

Czego tu nie ma, są i korporacje (rządzące wszystkim i wszystkimi, poza naszym bohaterem oczywiście), i cyberpunk, i space opera, i gen-tech, i inwazja, i SI (dla osób długo pracujących na zmywaku w Albionie AI), i nieduża bitwa kosmiczna, no i dość specyficzne romanse. Dla każdego coś miłego. Jakby tego było komuś mało, to jeszcze jest Paryż pod okupacją (ale nie Cylonów, to nie ten serial).

Jak wszystkim wiadomo najniebezpieczniejszym stworzeniem na naszej planecie, oraz wszystkich okolicznych, wraz z ich naturalnymi i sztucznymi satelitami, jest zdradzona lub porzucona zakochana kobieta. To właśnie przez taką osobę nasz bohater (a właściwie, w momencie poznania bohaterka, jak się zmieniać to po całości) popada w kłopoty. Na dokładkę z powodu hormonów i instynktów, z przestępcy doskonałego, robi się rozlazła baba (aby samemu nie trafić na stos współczesnej feminkwizycji, właśnie nie wspaniała, inteligentna, znająca swoją wartość kobieta, tylko jakiś taki babochłop), mająca skrupuły i obiekcje, wyrzuty sumienia, a na dokładkę ponad miarę rozwinięty instynkt macierzyński. Na szczęście z powodu tego co zrobił jeszcze jako facet (nie pierwszy raz chłop ratuje kobitę z opresji) i zachłanności okradzionej przez niego korporacji rozpoczyna się inwazja (której obawiają się zapewne wszyscy Australijczycy, inwazja kangurów [i tak jestem zdziwiony, że nie wybrał miśków koala]) i on/ona jest jedynym ratunkiem. I właśnie dzięki tej inwazji przestaje być: przestępcą poszukiwanym przez wszystkie korporacje, kobietą dzięki korporacjom, pozbywa się też swojego kobiecego pierwiastka, i staje się prawie bogiem. 

Zakręcone jak słoik z dżemem i całkiem dobrze napisane. Z należytą dawką humoru, powagi, erotyki i akcji. Kilka ledwo dostrzegalnych błędów logicznych, które i tak nie psują zabawy. Jedynym mankamentem jest to, że z trudem wystarcza na dwa wieczory. Moja ocena to 7/10 i jak macie jakąś chandrę, to polecam.

John Brosnan "Inwazja Opoponaksów" tyt. org. "The Opoponax invasion" Wydawca Prószyński i S-ka 1997

17 marca 2013

Jak z naszej winy, dupy damy, to wycofamy i poprawimy

Mam nadzieje, że jest to powrót na dłuższy czas i w najbliższym czasie nic mi nie nawali więcej. Teraz wszystko działa wręcz hula, to trzeba wykorzystywać okazję do maksimum, zwłaszcza, że jeszcze kilka książek czeka na opinię i zapamiętanie tutaj. Ostatnio byli imperialiści, to dziś przeciwne mocarstwo, bo wracamy do czasów zimnej wojny. Podówczas rosyjski, a obecnie ukraiński pisarz zabierze nas w podróż w czasie, dosłownie i w przenośni. Jedno z opowiadań powstało jeszcze zanim ja pojawiłem się na tym łez padole.

Pamiętacie film Efekt motyla (The butterfly effect), hmm cóż, gdyby autor tytułowego (chodzi o wydanie polskie, bo Rosjanie wybrali Algorytm na tytuł) opowiadania go zobaczył, mógłby swobodnie procesować się o splagiatowanie pomysłu, na podróże w czasie. Tylko tu, jest to zawodem i służy zapobieganiu wypadkom i katastrofom. I taki żarcik autora, że rozdeptanie motyla nie niesie katastrofalnych efektów. Co najwyżej, przez nieprzemyślane działania, nie zje się uchy lub trzeba będzie inaczej poderwać dziewczynę.
Kolejne opowiadanie daje do myślenia. A tym co myślą daje nieźle w kość. Natomiast przemyślenia inżyniera, jako wstęp do każdego rozdziału (coś na kształt pamiętników księżniczki Irulan w Diunie) mi dały nieźle w kość, zwłaszcza ta o Karasiu. Swoją drogą dość ciekawy pomysł, który spowodował, że trzy osoby znalazły się W ślepym zaułku (Filozoficzna powieść kryminalna w czterech trupach). Będę świnią i zdradzę, że czwarty umiera na koklusz.
Był sobie chłopczyk to moje ulubione opowiadanie z tego zbiorku. Czy chciałbyś przeczytać książkę o swoim życiu? Bez upiększania, bez owijania w bawełnę, tylko fakty. Co zrobiłeś i z jakich pobudek, coś jak Mówca umarłych, tylko że czytasz to sam sobie o sobie. Mi, przyznaję się, byłoby cholernie głupio.
Ostatnie opowiadanie to taki duch w maszynie. Czyli, czy da się zaprogramować tak komputer, żeby przewidywał reakcje i działania konkretnej osoby. Zwłaszcza, że komputery jeszcze lampowe, lub takie atarynkowe bardziej. Może zwykłego buca i karierowicza bez własnego pomyślunku się da, bo przecież on działa na najprostszych działaniach logicznych. Można więc ułożyć jakiś taki Algorytm sukcesu dla takiej osoby.

Książka raczej dla fanatyków, którzy chcą/muszą przeczytać prawie wszystko co kiedyś wydano. Choć z drugiej strony całkiem niegłupie pomysły, a i całkiem dobrze napisane, i nieźle się to czyta mimo upływu (w niektórych przypadkach) ponad czterdziestu lat. Z mojej strony 6/10, można ale nie obowiązkowe.

Władimir Sawczenko "Retronauci" tyt. org. "Aлгоритм успеха. Повести и рассказы" Wydawca Wydawnictwo Literackie 1989

14 marca 2013

Nawet gorące łzy zamarzną

Na chwilę coś człowieka oderwie, nieważne czy to awaria czy problemy zdrowotne, i już po chwili zostaje zapomniany. Odnosi się to też do świata literatury. Dlatego większość autorów stara się co roku wydać jakąś pozycję. Ale są tacy, którzy nie muszą się tym przejmować. Z utworami tej Pani lepiej się zapoznać, a wtedy już nie da się o niej zapomnieć.

Niesamowity, znakomicie skompilowany świat. Świat istniejący na granicy dostosowawczych możliwości człowieka. Świat lodu, śniegu i mrozu. Królestwo zimy. A na tym świecie jeszcze jedna zapomniana ludzka kolonia. Posiadająca swoje historie, swoją religię i swoje przekonania. Jednocześnie eksperyment genetyczny. Wśród nich, wysłannik Ekumeny, związku światów, a zarazem, w ich oczach, zboczeniec. Czy będą chcieli się przyłączyć, gdy wszyscy pozostali członkowie to zboczeńcy, posiadający tylko jedną, stałą płeć?

Jest to też opowieść o drodze przez zamarznięte piekło, przyjaźni (miłości?), obowiązku, wierze, szifgrethorze, życiu i śmierci. Ale bez zadęcia i tak typowego dla Amerykanów patosu.

A to co ta Pani napisała o patriotyzmie aż pozwolę sobie zacytować: "... Jak można nienawidzić albo kochać kraj? Tibe o niczym innym nie mówi, ale ja tego nie rozumiem. Znam ludzi, znam miasta, wioski, wzgórza, rzeki i skały, wiem, jak jesienią słońce zachodzi za pewnym polem w górach, ale jaki sens ma przecinanie tego wszystkiego granicą i nadawanie temu nazwy po to, żeby przestać to kochać od linii, gdzie nazwa przestaje obowiązywać? Co to jest miłość do swojego kraju? Czy to oznacza nienawiść do innych krajów? W takim razie to nic dobrego. Może to po prostu miłość własna? W takim razie to nic złego, ale nie należy z tego robić cnoty ani profesji... Kocham wzgórza domeny Estre, tak jak kocham życie, ale taka miłość nie zna granicy, za którą zaczyna się nienawiść..."  Mogę się pod tym podpisać i dokończyć cytat "...A poza tym jestem, mam nadzieję, ignorantem."

Mimo, że czytam to, sam już nie wiem, który raz, nadal mnie fascynuje tak jak za pierwszym razem. Postacie są tak do bólu realne, że to aż niemożliwe, że nie istnieją. Ta fantastyka fascynuje właśnie tą realnością, nieistniejącego świata i postaci go zaludniających.

Jak dla mnie to jest warte 9/10 i pewnie jeszcze nieraz do niej wrócę, mimo tego, że nie lubię zimy.

Ursula K. Le Guin "Lewa ręka ciemności" tyt. org. "The left hand of darkness" Wydawca Wydawnictwo "Książnica" 2007

13 marca 2013

W czasie suszy Owena Yeatesa na szosie suszy

Zajrzałem do jednej z moich ulubionych księgarni i... jak ja ich nienawidzę. Granica pomiędzy miłością a nienawiścią jest bardzo, ale to bardzo cienka. Za co kocham Dedalusa, bo mają tam tanie książki, a za co ich nie lubię, bo mają tanie książki. Wszedłam i musiałem kupić, musiałem, nie było wyjścia.

Przyznaję się bez bicia, lubię prozę Dębskiego. To nic, że granica absurdu została przebita o jakieś trzysta procent. Nieważne, że ilość paradoksów na stronę przekracza wszelkie dopuszczalne normy, nawet te przyjęte dla fantastyki mało naukowej. Kiedy czytam jego książki świetnie się bawię, a to jest dla mnie bardzo ważne. Szkoda tylko, że wystarczają (i tak jest w tym przypadku) czasami na zaledwie jeden wieczór.

Od kiedy Chandler stworzył postać detektywa Marlowa, którego przestraszyć mogłoby jedynie wprowadzenie ogólnoświatowej prohibicji (choć i tak stwierdziłby pewnie: to ja pędzę), kryształowo uczciwego, twardego i wyjątkowo złośliwego (albo wręcz wrednego), a którego nie da się nie lubić (i co ważniejsze nie da się ubić), wszystkie jego udane klony zyskują moją przychylność. Owen zapewne jest jego nieodrodnym potomkiem w linii prostej. Wiecznie albo niezbyt trzeźwy, albo na kacu. Kopcący jak parowóz. Sponiewierany, skopany (i to dość dotkliwie), a nawet w pewien sposób zgwałcony (tak, tak, dobrze widzicie), rozwiązuje praktycznie nierozwiązywalną (acz w gruncie rzeczy dość trywialną) zagadkę kryminalną. Przy okazji naprawiając wielką niesprawiedliwość losu, jaka dotknęła pewnego geniusza. Zaś o kobietach pchających mu się do łóżka drzwiami i oknami (a nawet lukami i włazami) już napomknąłem, ale jest tego więcej.

Jak zabić dwa razy tego samego gościa i to w przeszłości, przyszłości i teraźniejszości? Jak przenieść się w czasie skoro nie wynaleziono maszyny czasu? I jak ukraść coś co nie zostało ukradzione lub nie dokonać kradzieży stulecia, która została dokonana? Wydaje się niemożliwe, bynajmniej, to da się zrobić. Wszystko opiera się na bardzo prostej zasadzie...

I w zasadzie co najważniejsze napisałem, jeśli potrzebujecie odstresowywacza, poprawiacza humoru nie zmuszającego do ukończenia polibudy aby cokolwiek zrozumieć, to z czystym sumieniem polecam. Ja przyznaję 6/10 ze względu na pewne niedostatki logiczne i w sumie dość banalną zagadkę, ale bardzo dobrze się to czyta (i szybko niestety). Bawcie się podczas tejże lektury, bo po to została napisana.

Eugeniusz Dębski "Flashback 2. Okradziony świat" Wydawca Fabryka Słów 2011

01 marca 2013

O idiotach

Dużo przemieszczam się po tej naszej stolicy komunikacją miejską. Korzystam też z własnonożnego transportu pieszego. Po pierwsze bo lubię, po drugie znacznie szybciej przybywam na miejsce docelowe niźli stojąc.
I tak łażąc i jeżdżąc przyglądam się ludziom i ich zwyczajom. I chciałem się z wami podzielić wrażeniami z tych moich obserwacji.

Jak tylko zacząłem cokolwiek rozumieć, a było to dość dawno temu (dinozaury już wyginęły ale chyba widziałem mamuta), zauważyłem, że w naszym pięknym (o ile nie zwraca się uwagi na szczegóły) kraju obowiązuje ruch prawostronny. Odkąd namnożyło się repatriantów z Anglii zaczęło się to zmieniać. Ale to, że pracowało się na zmywaku w Londynie nie powinno aż tak silnie oddziaływać na psychikę, bez przesady, nie zdobyliście i nie przenieśliście Albionu do Polski, uwierzcie, że nie ma się czym afiszować.
Dziwiło mnie też obrzydzenie ludzi do innych ludzi palących na przystanku. Może nie dziwiłoby mnie to tak bardzo gdyby zaraz za metalową barierką nie stało dwadzieścia kopcących samochodów, ich spaliny jakoś ludziom nie przeszkadzają, a trują znacznie lepiej i szybciej. Ale ok, chcieliśta to mata, nie wolno palić na przystankach. Obecnie obserwuję kretynów z e-papierosami, którzy dumnie paradują i odparowują w sklepach, na stacjach metra, przystankach. Jak znam lobby antynikotynowe i rozumiejących to oraz współczujących posłów i senatorów, szybko będą musieli zacząć się ukrywać z tymi swoimi gadżetami.
Coraz więcej też widzę osób kulwturalnych. Zdawałoby się, że czytanie powinno rozwijać intelektualnie. Rozwijać wyobraźnie, także tą przestrzenną. Ale chyba nie na wszystkich to działa. Ostatnio zaobserwowana panienka lat ok.19 w metrze w godzinach szczytu. Tłok niemiłosierny, ścisk taki, że można było wyczuć wibracje telefonu komórkowego osoby stojącej po drugiej stronie wagonu. Pani nic sobie nie robiąc z tego wyciąga gazetę aby sobie poczytać, na szczęście ruch wysiadająco-wsiadających na przystanku chyba ją trochę otrzeźwił (i zabrał pół gazety przy okazji).
Schody ruchome to jest też piękna sprawa. Znaczna większość korzystających już pojęła, że staje się po prawej aby pseudo sportowcy mogli raźno wchodzić na ten swój montewerest. Często jednak trafia się niereformowalna jednostka, która przecież nie będzie stała za resztą palantów, i staje dumna i blada po lewej, spryciula, jak to wy indywidualizowała się z rozentuzjazmowanego tłumu.
Jak odbierałem też lekcje jako takiego (bo przecież nie dobrego) wychowania, to nauczono mnie abym przy kasłaniu bądź ziewaniu zasłonił otwór gębowy, albowiem nie jest to zbyt estetyczny wygląd, zapobiega to w pewnym stopniu przenoszenia zarazków drogą kropelkową, a na wolnym powietrzu może znacznie ograniczyć ilość owadów w ustach. Ale chyba te przepisy już nie obowiązują.
Młodzi, przemęczeni nauką i obowiązkami ludzie, wyprzedzający wdzięcznie osoby starsze w biegu do wolnego miejsca w autobusach i tramwajach. Natychmiast zapadający albo w sen zimowy albo w trend do poznawania naszej wspaniałej stolicy w najdrobniejszych szczegółach. Nie zastanawiacie się co czeka was na stare lata.

To tyle międzenia.

Z przyczyn technicznych (pożar modemu) trochę rzadsze będą moje tu odwiedziny i opinie (chyba, że macie modem DSL do pożyczenia). Ale w kwietniu wracam i wtedy dam do wiwatu, bo to już zaczyna być kolejka książek do z opiniowania. Może w końcu przebrnę przez lekko blokującą mnie cegłę, z którą mam problemy. To do przeczytania.