23 lutego 2020

United States of... Canada?

Dzień zakochanych, takie dość dziwne i jakby nie patrzeć zupełnie zbędne święto. Ci co akurat są zakochani potrzebują go jak dobry most dziury i tak mają święto na co dzień. Obchodzący zaś rzadko kiedy są jeszcze w sobie zakochani, a często są już raczej na etapie zastanawiania się co oni właściwie w sobie widzieli. Reszta dostaje niestrawności od różu, słodziaków i serduszek.
Taak, ale zakochanym być. Stopy potykają się na gładkiej, pustej i nie śliskiej podłodze. Kolana dostają specjalne zezwolenie na zginanie się w dowolnym kierunku co perfidnie i złośliwie wykorzystują. Układ pokarmowy przestawia się na wytwarzanie owadów powszechnie nazywanych motylami (normalnie produkuje bąki). Zaś mózg zamienia się w budyń produkujący endorfiny litrami. Najgorsze w tym jest to, że obiekt nic nie wie o żywionych wobec niego uczuciach. Zazwyczaj nawet nie wie o waszym istnieniu. Czasem to chciałoby się tak wstać, podejść nie potykając się i nie obijając se twarzy o podłogę, gdy akurat kolana wpadną na pomysł zgięcia się w tył. I z błyskiem (może nie szaleństwa, bo mogłoby to odstraszyć) w oku, powiedzieć: "Blejtram, a tam ekierka" (może przetłumaczę, bo nie każdy rozumie język zakochanych "Cześć, jestem fprefect"). Idąc za ciosem "Kalafior pryszczaty... (może od razu napiszę tłumaczenie "Może wybrałabyś się ze mną do kina albo nawet na film"). Muszę wam powiedzieć, że to bardzo skuteczna metoda*.

Nie wiem czy autor powieści był zakochany jak ją pisał. Ale niezbyt zborny język (nie wiem czy więcej w tym winy autora czy tłumacza), oraz nietypowa logika mogą na to wskazywać.

Ta powieść to istny kociokwik. Wymaga pełnego skupienia albowiem główny bohater przeobraża się psychicznie i fizycznie, zmienia się jego imię i nazwisko, ciągoty i umiejętności, wiedza i lodówka. Przemieszcza się w światach dusznych (takich jak sejfy, lochy czy archiwa), bezdusznych (świat prostopadły z budyniu powstały), czy zadusznych (czyli zaświatach). Żyje, nie żyje i nie wiadomo czy przeżyje choć jest nieśmiertelny, by zginąć i stać się śmiertelnym. Podróżuje w czasie, przestrzeni tej realnej (a w niej to głównie piechty, choć czasem budyniem, rzadziej taksówką, a niekiedy próbką latającego dywanu) jak i tej dodanej i budyniem poprzekładanej. Jeśli będziesz czytał szybko to jesteś zgubiony i to chyba nawet bardziej niż on.

Na dokładkę to miało być zabawne i rozrywkowe. Tyle tylko, że jak jesteś skupiony na rozplątywaniu włosów zmieszanych ze spaghetti z sosem pomidorowym, to nawet nie powiem całkiem zabawne porównania i żarty autora tylko irytują. Są fragmenty gdzie to się zazębia i rzeczywiście jest dobrze i śmiesznie, ale to niestety dość rzadkie wyjątki. Ponadto autor tak pokręcił, pogmatwał, poplątał i zamieszał w fabule, że w końcu sam się zaczął gubić i mylić, a to jeszcze dodatkowo utrudniło odbiór.

A wszystko to, bo kilku kanadyjskim bankierom zamarzyła się władza nad światem. Jeszcze mógłbym uwierzyć w szwajcarskich ale kanadyjscy? 

Jak to zwykle ja musiałem oczywiście zacząć od tomu trzeciego, bo ja jakoś nie mogę jak normalni ludzie czytać w kolejności. Nie wiem czy ułatwiłoby to odbiór tej książki, ale wiem że o ile nie wpadną mi przez jakiś przypadek albo inne złe zrządzenie losu pozostałe dwa tomy, to nie będę ich jakoś usilnie szukał. Na okładkę lubię budyń czekoladowy, a waniliowym można mnie z domu wygnać, to więcej jak 5/10 nie dam. Zmęczyła mnie bardziej niż rozbawiła czy zaciekawiła.

Tom Holt "Ziemia, powietrze, ogień i… budyń" tyt. org. "Earth, air, fire and custard" wydawca Wydawnictwo Prószyński i S-ka

*O ile chcesz aby obiekt twoich westchnień i uniesień pozostał nieskalany poznaniem go bliżej.

11 lutego 2020

To ostatnia niedziela

Jesteśmy bardzo twórczą rasą. Zaś wyjątkową inwencję wykazujemy w sztuce zabijania się nawzajem. Potrafimy to zrobić czymkolwiek, a na dokładkę wymyślamy specjalnie tylko do tego celu przeznaczone przyrządy, maszyny, środki chemiczne i biologiczne, oraz energię. Możemy zakończyć nasz świat na tyle wymyślnych sposobów, że nie sposób zgadnąć jaką metodę eksterminacji rodzaju ludzkiego wybierzemy.

Kolejna wariacja na temat: "Jakby tu z przytupem zakończyć ludzką egzystencje na planecie Ziemia". O ile w większości tego typu książek poznajemy całą otoczkę, która doprowadziła do wesołego ostatniego nowego roku, a także przebieg konfliktu czy upadku cywilizacji jak choćby w opisywanej przeze mnie powieści "Śmierć trawy". W której to wirus atakuje najpierw w Chinach, a potem rozprzestrzenia się na cały świat. Ciekawostką jest to, że nie atakuje bezpośrednio ludzi ale wiechlinowate. I może nie byłoby aż tak źle jak opisuje to autor ale pięknie też by nie było.

Autorka "Ostatniego" poszła inną drogą. Nie wiemy nic o tym co doprowadziło do konfliktu. Niewiele więcej wiemy o jego rozmiarach. Choć ze strzępków informacji, oraz innych przesłanek możemy się domyślać, że nie był to konflikt totalny. Taką przesłanką jest choćby to, że działa internet. O ile dla mnie internet to taka trochę magia (może nie do końca czarna ale z pewnością też nie całkiem biała) to tak myślę, że do jego działania potrzebne są jakieś serwerownie. Te zaś potrzebują prądu i jakiejś łączności pomiędzy sobą. Działające elektrownie świadczą o tym, że cywilizacja jeszcze nie padła na pysk całkiem. 

Fajny pomysł jest taki, że śledzimy poczynania niewielkiej grupki ludzi, których konflikt zastaje w dość dużym, w miarę luksusowym i dość nowoczesnym hotelu. Hotelu który znajduje się w Europie, gdzieś na kompletnym odludziu. O ile psychologia nie jest istotnym elementem w takich pozycjach, bo wszelkie zachowania są prawdopodobne i dopuszczalne, o tyle tworzenie się plemienia ma swoją kolejność i to autorce się bardzo dobrze udało pokazać. Kolejnym smaczkiem jest śledztwo prowadzone przez głównego bohatera powieści, w sprawie zamordowanej  w dniu zagłady dziewczynki. Nie wiemy ile istnień zgasło, zdmuchniętych przez wybuchy bomb atomowych, a szukamy mordercy jednego dziecka. I to jest moim zdaniem świetne zagranie.

Jak zwykle wnerwiło mnie typowo holyłudzkie zakończenie, jak rybka chwyci to pociągniemy dalej. Ja rozumiem, że coraz ciężej wpaść na jakiś ciekawy pomysł i jak już się na taki po ciemaku nadepnie, to warto go wyeksploatować do maksimum, ale można to też zrobić w sposób cywilizowany. Zakończyć książkę jakąś petardą, a nie tak jak tu, po ostatnim fajerwerku ciągnąć jeszcze jakiś nieistotny wąteczek, do którego będzie można przysztukować tom drugi.

Książkę dostałem z Klubu Recenzenta (łubu dubu, łubu dubu niech żyje nam prezes naszego klubu, niech żyje nam, to napisałem ja recenzent drugiej klasy fprefect) portalu Nakanpie.pl dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca. Bardzo chciałem za nią podziękować, bo całkiem fajna powieść się w niej kryła.

Dobrze napisane, nie doszukałem się jakiś poważniejszych błędów, może czasem brak logiki w zachowaniach poszczególnych postaci ale w dopuszczalnych granicach. Dam 7/10 ale nie będę śledził dalszych losów, bo mnie nie wciągło, a coś czuję, że będzie kontynuacja. 

Hanna Jameson "Ostatni" tyt. org. "The last" wydawca Wydawnictwo Czarna Owca.