29 kwietnia 2012

A jednak się nie kręci jak się dokręci

Wiadomości z układu słonecznego poprowadzi dla państwa Robert Sheckley.
Na Wenus kolejny śmiałek został właśnie milionerem. Co prawda łatwiej jest trafić w kosmolotka niż na złoże złotytu, ale za to o wiele nudniej. Nic nie spróbuje cię zjeść, nie masz szansy umrzeć z pragnienia ani z wycieńczenia, żaden robot nie poda ci pomocnego wysięgnika. Nie masz też najmniejszych szans na Superdrinka Poszukiwaczy siedząc z kuponem w ręku.
REKLAMA
Zakończ z gotówką kłopoty, leć na Wenus po złotyt.
Międzyplanetarnymi liniami latanie jest zdrowe i tanie.
I PO REKLAMIE
Niestety jedna z rozumnych ras jest chyba skazana na wymarcie. Z powodu przekonań jednostki i różnic światopoglądowych u przywódców. Chyba, że jednostka zmieni pod wpływem ostrych i ciężkich argumentów swoje przekonania. Ponoć tylko krowa ich nie zmienia. O czym przekonały się dziewczyny i Nugent Miller.
REKLAMA
Żadna laska cie nie omija
gdy masz długiego i twardego kija
I PO REKLAMIE
Z ostatniej chwili. Dzięki ludzkiej pomysłowości oraz niechęci do dzielenia się najintymniejszymi myślami udaremniono kolejną próbę inwazji na naszą błękitną planetę. Jest to jasny sygnał dla ziemskich służb sanitarnych, że trzeba zaostrzyć kontrole powracających wypraw badawczych z innych planet. Następne spotkanie umysłów może się skończyć znacznie gorzej.
REKLAMA
To co od nas otrzymasz w darze
każdego UFO-ka po ścianach rozmaże
MAGNUM MAGNUM MAGNUM
I PO REKLAMIE
Ludzka dusza waży całe dwadzieścia jeden gramów, zaś osobowość jest znacznie lżejsza. Jako, że ciało waży przeciętnie jakieś siedemdziesiąt kilogramów (nie dotyczy Amerykanów) może warto się go pozbyć podczas gwałtownej i szybkiej ucieczki, ratując tylko osobowość. Potencjał możliwości jest znacznie większy. Problemy jednak mogą wyniknąć z powodu, słabości i wadliwości sprzętu, ale dla chcącego i szybko myślącego, to żaden problem. A czasami pomaga przypadek nawet jak zdarzy się amnezji wypadek.
REKLAMA
Jeśli chcesz by cię dobrze zapamiętano, odświeżaj pamięć co rano.
I PO REKLAMIE
Rozgrywki szachowe, w trójwymiarowych szachach kosmicznych, pomiędzy komputerami najnowszej generacji stały się wyjątkowo jałowe. Przez ostatni rok nasza flota i flota atakująca, co prawda, wykonała kilka ruchów ale do zakończenia partii było jeszcze bardzo daleko. Pewnie trwałoby to jeszcze spory kawał czasu, gdyby jakiś człowiek nie dorwał się do sterowania ręcznego. Ciekawe jakie będzie rozstrzygnięcie. Warto się też zastanowić czy należy pokładać takie zaufanie w tych komputerach.
REKLAMA
I ty zostań bohaterem w swoim domu.
Nowa gra planszowa dla całej rodziny "Trata tata dajmy im Szewskiego Mata"
I PO REKLAMIE
Coraz cięższe czasy przychodzą dla pionierów. Ciasno się robi w tym naszym starym układzie. Mowa oczywiście o układzie słonecznym. Poziom życia ciągle się podnosi i to nie tylko w centrum ale i na rubieżach. Gdzie jeszcze można w pocie czoła ręcznie i nożnie (czasem trzeba dać dobrego kopa) sterować robotami, albo własnoręcznie zaprogramować domowego kucharza. Gdzie człowiek może w spokoju rozejrzeć się nie widząc reklam. Ja nie wiem. Ale trzeba szukać.
REKLAMA
Słoneczka firmy "Ciemność widzę" świecą najdłużej.
125% dłuższe świecenie niż standardowe wodorowo-helowe słońca tradycyjne.
Przed rozpaleniem prosimy przeczytać instrukcję, niewprawne posługiwanie się słońcem może prowadzić do śmierci albo jeszcze czegoś gorszego.
I PO REKLAMIE
INFORMACJE SPONSOROWANE
Szyjemy ubrania na każdą miarę. Jeśli twój koszmar senny paraduje nago dzwoń, my już mu skroimy garniturek. Dla nas nie ma zastoju w interesach. Zlecenia ekspresowe załatwiamy do trzech dni. Dostawa gratis.
DALSZY CIĄG WIADOMOŚCI
Do czego może doprowadzić postawa aspołeczna przekonał się jeden z naszych obywateli, kiedy został nareszcie sam (na sam z androidem). Oglądaj nasze wydanie specjalne "Zawsze po dwudziestej ósmej".
REKLAMA
Robota, bez robota, to partanina, a nie robota.
Cybertronic najlepsze roboty domowe.
I PO REKLAMIE
Okazało się, że grupa trzymająca władzę ma trochę dziurawe ręce. Ktoś od dłuższego czasu podbierał jej co smaczniejsze kąski. A jak wiemy, niektóre grupy zawodowe nie lubią się dzielić. Działania nielegalnej grupy zostały zlikwidowane. Ukrócono przy okazji pogłoski o wynalezieniu eliksiru na nieśmiertelność i silnika na wodę. Twórcy teorii spiskowych mają się nadal jednak całkiem dobrze.
REKLAMA
Ricol, Ricol, Ricol!!
Wieczność za friko.
I PO REKLAMIE
Okazuje się, że nawet naturalne leki mają bardzo poważne skutki uboczne. Przekonał się o tym asystent znakomitego profesora antropologii. Można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to było niezłe ziółko.
REKLAMA
Najnowsza opowieść Zamiatacz z Loray o życiu dzikich na innych planetach nie schodzi z list bestsellerów. Tylko u nas z 10% rabatem.
I PO REKLAMIE
INFORMACJE SPONSOROWANE
Marzy ci się wyprawa w dzikie i niezbadane ostępy. Zwłaszcza dla żony i teściowej. Skorzystaj z usług naszego biura podróży. Wyprawa z pilotem i tłumaczem do plemienia łowców głów. Pilot i tłumacz należą do plemienia :)
REKLAMA
Specjalna ekspozycja w Muzeum Biologii Naturalnej. Z naszym kuponem zapłacisz tylko 50% ceny biletu.
I PO REKLAMIE
Na zakończenie wiadomości prosimy o ocenę dzisiejszych wiadomości w dziesięciostopniowej skali gdzie jeden to dno, a dziesięć to po prostu bomba np. 7/10. Bardzo dziękujemy za uwagę i zapraszamy na kolejne wiadomości już wkrótce.

Robert Sheckley "Odłamki kosmosu" tyt.org. "Shards of Space" Wydawca Wydawnictwo ALKAZAR Sp.z o.o. 1993

26 kwietnia 2012

Rzeź (nie)winiątek

Byłem dziś na działce ze staruszkami, bo to trzeba trochę było popracować po zimie. Pozgrabiać liście, patyki, kolki (czyli inaczej mówiąc lub pisząc: igliwie). Przemrożone wykopać lub przyciąć, nowe wkopać, trochę wszystko gównem obrzucić. Na koniec urządziliśmy sobie ognisko nad którym upiekliśmy kiełbaski, fajnie było. Tak spokojnie, trochę się z ptakami po przedrzeźniałem. Teraz siedzę i śmierdzę dymem z ogniska i trochę kiełbaskami, wspominam. Zupełnie jak podczas ostatnio oglądanego filmu. Patrzałem i wspominałem inne film.

Najsampierw przypomniał mi się BR. Battle Royale, tam też grupka młodzieży zabijała się nawzajem ku uciesze dorosłych. Może nie było tylu bajeranckich wizualizacji rodem z Matrixa czy Avatara ale dużo elementów wspólnych. Wyczytywanie poległych, zaganianie niezdecydowanych, tworzenie się grupek. Trochę też z Running mana , ale tego książkowego nie filmowego (choć ilość kamerek podglądających zawodników trochę przypomina też film, ale bardziej jednak tak popularne (un)reality show, choć też tak troszeczkę Truman show, niby ich nie widać), w którym ludzie mogli pomagać lub przeszkadzać zawodnikom. Wiele scen przypomniało mi Gladiatora, do tego stopnia, że w scenie wjazdu rydwanów zabrakło mi sentencji  Ave, Caesar, morituri te salutant. Pamiętacie jak Proximo namawia Maximusa aby zdobył serca publiczności areny? I ta ciesząca się ze śmierci gawiedź, zasiadająca na ławach koloseum.
Policjanci przypomnieli mi Gwiezdne wojny, a tak dokładniej to stormtrooperów. Biały kolor jest taki niepraktyczny, nie wiem czemu przyjął się i tam i tu.
Trochę takich psychodelicznych zapożyczeń od Tima Burtona zwłaszcza jeśli chodzi o stroje mieszkańców stolicy. Trochę z Gamer'a i z Death race.
Książki nie czytałem, ale podejrzewam, że kontynuacja, będzie jak w BR. Czyli, że zwyciężczyni/zcy podejmą jakąś udaną (najprawdopodobniej) lub nie, próbę buntu.

A teraz zagadka: jaki film oglądałem ostatnio? 

Niestety nie przewiduję żadnej nagrody za dobrą odpowiedź :(

"Igrzyska śmierci"

24 kwietnia 2012

Morze nienawiści, może dość

Trzymam w ręcach dwie książki (oczywiście jest to figura retoryczna, bardzo ciężko byłoby mi coś napisać z zajętymi rękami) o tym samym tytule. Niby to nic dziwnego, ilość wyrazów jest ograniczona, więc i ilość tytułów też. No dobrze, ale i autor jest ten sam. Ech durny ty, durny, toż to inne wydanie. Ale jedna (ta pierwsza większa nazwijmy ją "biała") ma prawie 400 stron zaś druga mniejsza (tą  dla odróżnienia nazwijmy "czarna") niecałe 200.

Wydanie pierwsze, białe, jest praktycznie nieczytalne. Ilość błędów jest zatrważająca, ortograficznych, gramatycznych, literówek i innych. Czasami musiałem jeszcze raz przeczytać jakiś fragment, bo nie wierzyłem własnym oczom. Do tego wydania przyznaje się rzekome wydawnictwo internetowe e-bookowo (ja osobiście bym się nie przyznał, więcej, wyparłbym się). Czemu rzekome, bo wydawnictwo, to nie coś co wydrukuje książkę, ale przeczyta ją, zrobi korektę (jakby wrzucili ten tekst do worda, to by się kilkudziesięciu błędów pozbyli, ale nie zrobili nawet tego), dobrze też jest zrobić redakcję, bo polska językiem trudnego jest. To zaś co dostał czytelnik, to żywy rękopis, nieprzejrzany nawet. Taki wydawca mógłby zaszkodzić nawet uznanemu, znanemu i czytanemu pisarzowi. Im udało się nawet schrzanić okładkę. Nie wiem jaką umowę miał z nimi autor ale ja bym tego tak nie zostawił i byłoby bardzo ciepło, gdzieś w okolicach topnienia stali.

Ale od autora dostałem to drugie wydanie (tu ukłony i podziękowania), czarne. Pierwsze wrażenie znacznie lepsze (choć na tle pierwszego wydania, nie było to trudne). Dobrze zrobiona okładka, ładna czcionka, widać na pierwszy rzut oka, że ktoś się starał i nie dziwne, bo książkę wydało wydawnictwo założone przez samego autora. Została zrobiona korekta, choć kilka błędów się przemyciło, nie jest to jednak ilość przerażająca, ot wypadek przy pracy. Ogólnie dużo lepiej. Widać też, że trochę sam autor nad tym wydaniem popracował.

Pomysł na intrygę nie jest banalny i dość przerażająco realistyczny. Czy wydarzenia jakie opisuje autor mogły się wydarzyć. A i owszem i to w dowolnym miejscu naszego kraju, choć pobudki jakie pchają do morderstwa mogłyby być zupełnie odmienne. Jeśli ktoś nosi w sobie nienawiść i chęć zemsty zbyt długo, to powód przestaje być istotny. Moim zdaniem jednak zbyt dużo jest w tej książce nienawiści, zawiści, takiej nieudolnie kamuflowanej chęci odwetu za coś, ciekawe za co panie autorze?
Bardzo mi się za to podobały zbrodnicze pomysły. Jeśli żywicie jakieś animozje (dość poważne), to warto przeczytać, bo sposoby dokonania morderstw są łatwe do skopiowania i nie wymagają zbyt fachowej wiedzy.
Niestety dużo jest też błędów logicznych i chronologicznych. Człowiek się gubi, co kiedy, ile można iść po schodach, skąd laborant wziął próbki do badania skoro nikt ich nie pobrał, no i to, że zabili go, a on jednak żyje itd. itp. Trochę też zbyt prosta jest główna zagadka, którą autor zdradza nam w nieomal pierwszym akapicie, a później stara się zagmatwać, choć nie daje żadnej alternatywy, gdzie więc sens? Zdziwiło mnie też to, że autor przez trzy czwarte książki prowadzi mnie nieomal za rączkę, jak niezbyt rozgarnięte dziecko, żeby w finale potraktować mnie po macoszemu i znikąd wyciągając: niemiecką policje, głównego bohatera, który pojawia się ni stąd ni zowąd w miejscu gdzie go być nie powinno, a potem znienacka robi z niego świadka koronnego. Ki diabeł?

Powiem tak, dało się to przeczytać, niezłe pomysły i dość niewprawna narracja ale coś może z tego być. Nie sięgać jednak po pierwsze wydanie chyba, że potrzebujecie rozpałki, bo tylko do tego się ono nadaje. Dam 6/10 troszeczkę na wyrost, bo widać, że pomyślunek jest, a nad warsztatem można popracować.

Aleksander Sowa "Era wodnika" Wydawca Aleksander Sowa WYDAWCA 2012

15 kwietnia 2012

Hominem te memento

 Jeszcze raz pozwolę sobie skorzystać z tekstu paramętu Pana Andrzeja Zaorskiego nieco parafrazując.
- Fajny film wczoraj widziałem.
- Momentów nie było?
- Nic.
- Nie opowiadaj.
- Opowiem.

Jeśli komediami nazywamy obecne produkcje kinematografii światowej, które momentami są nawet śmieszne czy zabawne, ale nic poza tym. To ten film nie jest komedią i jeśli ktoś go tak przy mnie nazwie, to mu nasikam na buty, będzie to równie śmieszne.
Ten film jest przewrotny, pełen ciepłego humoru, poruszający i wzruszający, a na dokładkę jest to prawdziwa historia.

Co może łączyć młodego chłopaka, wychowującego się w wielodzietnej niepełnej rodzinie. Żyjącego w blokowisku, na peryferiach dużego miasta. I który ostatnie pół roku spędził w więzieniu. Z milionerem mieszkającym w rezydencji. Obsługiwanego przez służbę. A który utracił wszystko, poza swoimi milionami i możliwością poruszania głową (nie tylko w przenośni ale i w sensie dosłownym). Niewiele, tylko przyjaźń.

I właśnie narodziny tej przyjaźni dane nam jest zobaczyć w tym filmie. Nie jest to łatwy poród, dla obydwu rodziców. I pewnie nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie niesamowita intuicja u jednego i przezabawnie uroczy brak jakiegokolwiek szacunku dla osoby sparaliżowanej u drugiego. Dwie sceny z tego filmu pozostaną na bardzo długo w mej pamięci, pierwsza przejażdżka (trzeba być pragmatycznym więc ta scena na zakończenie) oraz ostatnie golenie. Te sceny nie mogły się narodzić w głowie żadnego scenarzysty. Bo żaden nie jest na tyle szalony.

Doskonała gra aktorska i to nie tylko dwójki głównych bohaterów ale i aktorów drugoplanowych. Dzięki zdrowemu szaleństwu jakie wnosi Driss, nudne i zrutynizowane życie jakie prowadzi dom sparaliżowany kalectwem Philippa, powoli ewoluuje w pełne życia i radości środowisko (nie)całkiem normalnego domostwa.
Nie mógłbym nie wspomnieć o doskonale dobranej muzyce Ludovico Einaudi, która jest dodatkowym argumentem przemawiającym za obejrzeniem tego filmu.

Film reklamuje się, że zachwyciło się nim już 25 milionów widzów, to teraz już jest 25 milionów + 1. Jak dla mnie 8/10. A i jeszcze jeden argument: panowie zupełnie spokojnie możecie wybrać się na niego ze swoimi piękniejszymi połówkami, one będą zachwycone, zaś wy zaręczam, że nie będziecie się nudzić :)

"Nietykalni" tyt.org. "Intouchables" scen. i reż. Olivier Nakache i Eric Toledano w głównych rolach François Cluzet i Omar Sy

14 kwietnia 2012

Hej, hej Mars napada, lata traktor, traktor lada

Nie jesteśmy sami w kosmosie ! Ale nie jest to ani pozytywna ani radosna informacja. Wszystkie rasy, które wyewoluowały do ery podboju kosmosu są wojownicze i chcą dominować we wszechświecie podporządkowując sobie młodsze i słabsze cywilizacje. A my dopiero co wykluliśmy się z jajka. Pierwszy kontakt okazał się dość przykry. Ale byliśmy trochę lepiej przystosowani i po krótkiej niewoli udało się nam nie tylko pokonać agresorów ale i przejąć ich planety. Zaczęliśmy ekspansje i stworzyliśmy niewielkie imperium. I wtedy nastąpił krach spotkaliśmy rasę dużo starszą i o wiele silniejszą. Ale ludzie w czasie kiedy jeszcze samostanowili o sobie, nie tylko wykorzystywali artefakty najstarszej rasy, jak większość zamieszkujących naszą galaktykę cywilizacji. Na szczęście prowadziliśmy też własne badania. Dzięki jednemu z nich powstała furtka umożliwiająca ucieczkę do czasopodobnej nieskończoności.

Ostatnio w wypowiedziach różnych ludzi czytałem głównie narzekania, że w obecnej sf strasznie zaniedbane jest "s". Sam też trafiłem na książki gdzie "s" autorów zatrzymało się chyba na szkole elementarnej. Muszę się przyznać, że zawsze wolałem "Królową nauk" zaś jej praktyczną siostrę traktowałem trochę po macoszemu. Ta powieść, jeśli nie interesowałeś się nigdy fizyką cząstek elementarnych i matematyką n-wymiarową, w niektórych fragmentach będzie dla ciebie jak przepis na suflet, tyle że po chińsku zapisany japońskimi znakami. Warto też, aby ułatwić odbiór tej powieści, przypomnieć sobie co to jest obiekt kwantowy i kiedy następuje załamanie funkcji falowej. Bo ta książka, to jest naprawdę kawał twardej SF.

Co byś zrobił gdybyś nagle uzyskał możliwość podróżowania w czasie i miał nieograniczoną możność oddziaływania i wpływania na ludzi i ludzkość? Czy chciałbyś pokierować jej rozwojem, przyspieszyć ewolucję, usunąć błędy i wypaczenia jej cywilizacyjnego rozwoju, zabawić się w naprawdę dobrego boga czy może wręcz przeciwnie?

Powieść ukazuje, pod tą fantastyczną otoczką naukowej fantastyki jak niebezpieczny jest każdy fanatyzm, nie tylko religijny ale i naukowy. Choć gdy się nieodpowiedzialnie podejdzie do zagadnień naukowych stają się one po trochu jakby religijne bardziej. Daje też takiego lekkiego prztyczka w nos, abyśmy nie byli zbyt zadufani i pewni swego, bo może nas to drogo kosztować.

Gdybym był trochę lepszy z fizyki może dałbym i więcej, choć z przesuwającymi się coraz dalej horyzontami naszej wiedzy, i to z zakresu fizyki właśnie, mogłoby się okazać, że są to obecnie bajdy i duby smalone, za które nic nie warto dawać. Ale mimo tej niepewności co do wartości (czyżby przechadzał się tędy kot Schrödingera) jej fizykonaukowej zawartości,  książka jest niezła i zasługuje na 7/10.

Stephen Baxter "Czasopodobna nieskończoność" tyt.org. "Timelike infinity" Wydawca Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c. 1999 

11 kwietnia 2012

100 dni minęło premiera exposé

Właśnie minęło sto dni temu blogu. Czas więc na takie pierwsze i być może ostatnie (choć chyba rocznicowe o ile dotrwam też zrobię) résumé i exposé, czyli po polskiemu takie lekkie podsumowanie i bajanie co będzie dalej.  
Jak może jeszcze widać, codziennie średnio odwiedzało go (znaczy bloga) osiemnaście i pół osoby. Trochę makabryczna ilość, zwłaszcza te pół. No nic może jakoś to przeżyje (mam siebie na myśli).
Zostało napisanych, łącznie z tym, 40 postów, nie wiem czy to dużo czy mało, jak dla mnie w sam raz i może uda mi się utrzymać to tempo. Moje posty mają łącznie 70 komentarzy (część oczywiście napisałem ja sam), większość chyba ponad 40 napisaliście Wy moi czytacze za co serdecznie dziękuję, bo to frajda dla takiego pisacza jak ja, że komuś chce się to czytać i nawet odpowiedzieć.
Najwięcej czytaczy oczywiście z Polski, srebro zdobyła Rosja, brąz Niemcy, a tuż za podium USA. Ale miałem też odwiedziny z Izraela, Mołdawii czy Łotwy.
W przeglądarkach wygrał przypalony lis, a w osach okienny.
A co dalej? Dalej już będzie tylko gorzej, bo chyba to polubiłem. Mam taką malutką i cichutką nadzieję, że nikogo śmiertelnie nie zanudzę tym co piszę. Może kogoś zainspiruję do wzięcia jakiegoś czytadła, albo ostrzegę przed jakimś gniotem potwornym. Kończę, bo zaczynam przynudzać.
Jeszcze raz bardzo dziękuję wszystkim, którzy poświęcili czas na czytanie tych, pożal się ktokolwiek, opinii.
fprefect

10 kwietnia 2012

Ahoj tam w kosmosie

Tu wasz szalejący po galaktyce reporter. Ze względu na relatywizm, wielu z tych, dla których pisałem swoje pierwsze felietony już nie żyje, ale show must go on, jak to GLoBULon III Oklapły z Merqrego śpiewał. Dziś nadaje z pierwszej pozaukładowej stacji naukowo-ekspedycyjnej im.Janusza A. Zajdla, i jak mi tu kompnot podpowiada, to był jakiś XX wieczny pisarz (co to jest pisarz, dobra później mi wytłumaczysz) podobno jeszcze trzysta lat temu przyznawano nagrodę jego imienia. Muszę wam powiedzieć, że samo dokowanie było jak przejście przez lustro, stacja jest nowiutka i błyszczy jak zwierciadło na tle kosmicznej czerni. Kręcę się po głównym korytarzu tam i z powrotem, jakiś robot miał mnie oprowadzić po kompleksie. Pokazać najnowsze kapsuły hibernacyjne, które pozwolą obecnie nieuleczalnym doczekać do czasów wynalezienia skutecznej terapii albo podróży w czasie.
Muszę wam powiedzieć, że te automaty robią się coraz bardziej bezczelne, musiałem biec za nim. Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, jakiś bunt szykują czy co?
Jest tu iście diabelski młyn. Ledwo zobaczyłem kapsuły, a już dowiedziałem się o kolejnym prowadzonym eksperymencie. Podobno bada się tu możliwość genetycznego uodpornienia na promieniowanie kosmiczne. Ale cii, bo to ściśle tajne, przed oblukaniem wykasować.
Stacja nie jest zbyt blisko słońca, co się samo przez się rozumie. Ale i stąd wyruszają statki badające naszą gwiazdę. Zwłaszcza. że wykryto ostatnio nową i zupełnie niespodziewaną właściwość promieniowania słonecznego. Nie wiadomo czy nie utrudni to w przyszłości eksploracji niektórych układów słonecznych.
Jak czasami pochopny kontakt może spowodować niemal bunt, opowiedział mi jeden ze zwiadowców. Z powodu dość ciekawego rozwoju osobniczego, w jakiejś zapomnianej ziemskiej koloni, doszło do dość specyficznej symbiozy, którą przylot naszego dzielnego zwiadowcy zakłócił. Ale nie ma tego złego. czego by nasza wspaniała biurokracja nie naprawiła.
Z powodu zastosowania specjalnych kurtyn w przejściach, wejście do jakiegokolwiek lokalu jest jak przejście przez lustro. Człowiek czuje się prawie tak jak Alicja, czasem na wszelki wypadek sprawdzałem ,czy serce mam po prawidłowej stronie, lustrzane odbicie ma je przecież po drugiej. (Serce jest po prawej, no co ty gadasz, weź się w ten swój zafajdany układ scalony kopnij. Cyfrowy idiota, wymienię cie, zobaczysz, jeszcze się doigrasz).
Ostrzegałem przed chwilą przed zbyt pochopnym kontaktem. To teraz nasi "badacze" spaprali. Sondami naruszyli czwarty rodzaj równowagi i spowodowali nieszczęście. A jako, że porządek musi być zachowany we wszechświecie i nas spotkało nieszczęście. W głębokim kosmosie zaginął (prawdopodobnie przez jakiś defekt, ech ci "badacze") nasz eksperymentalny statek z napędem fotonowym. Ciekawe czy kiedyś, a może "ktoś" go odnajdzie? Co czeka naszego dzielnego kosmonautę w tym strasznym bezmiarze pustki? (wiem nie musisz mi tu cyferblacie ględzić, wiem, że tam wcale tak pusto nie jest).
Wyprawa do Tau Wieloryba, przysłała niesamowite informację o znajdującej się tam planecie wydmuszce. Może powiedzmy im żeby ją pomalowali to będzie niesamowita pisanka (no dobrze, to tak dla rozluźnienia, już mówię, odczep się). Podejrzewają, że w środku może być żółtko (ha, ha, daj mi spokój), żartowałem oczywiście, mają teorię i lecą ją sprawdzić, miejmy nadzieję, że pukając nie rozbiją tego jajka.
Całe szczęście, że organizacja SKORPION czyli Służba Kontrolno-Operacyjna Regulacji Postępu i Ochrony Nauki, została zlikwidowana jakiś czas temu, bo nie miałbym skąd ani czego nadawać. Właśnie zostały odtajnione dokumenty jak do tego doszło. Fascynująca lektura (a z drugiej strony szkoda, bo nie musiałbym się z tobą użerać, przerośnięty zegarku, tak do ciebie myślę).
Przyleciał właśnie transportowiec, na którym straszy zjawa. Podejrzewam, że jakby mniej pili z nudów, to i zjawa przestała by ich straszyć. Ciekawe, swoją drogą, jak można rtęcią nogę złamać. Dobrze, że nie ma już tych statków wielopokoleniowych, ostatni jaki wrócił (choć może lepiej byłoby napisać zawrócił) miał na pokładzie niewykształconą załogę. Zostali sami, kiedy zginęła, w niezbadanych jeszcze okolicznościach, pierwotna załoga.
Jak donoszą z Ziemi Metoda doktora Quina, stosowana przy leczeniu urazów psychicznych u kosmonautów, opierała się głównie na wypoczynku. Najlepiej dwa metry pod ziemią. (jak już ci foch minie sprawdź mi słówko inwazja). A z ostatniej chwili, jeden ze zwiadowców został ojcem, kolejnego pokolenia wysoko rozwiniętej cywilizacji. Do czego to może doprowadzić nadmierny apetyt na śliwki. 
Jeden z inżynierów pełniący dyżur przy największym komputerze, chciał sprawdzić co to jest szczęście. Okazało się, że wystarczy jak odpowiednia osoba cichutko spyta "Gniewasz się jeszcze?" (nie licz, że ty to usłyszysz ode mnie głupi kalkulatorze)
I oto już pod koniec wycieczki wylądowałem w najnowocześniejszym gabinecie lekarskim. Panie doktorze jakoś pobolewa mnie nadgarstek, może powinienem się pozbyć tego ustrojstwa z niego. Tu się mam położyć, ok? Co??! Nadgarstek mnie boli nie wątroba, skąd pan to wie, a nowy aparat diagnostyczny. Mam ograniczyć spożycie, ha trudno (cholerne wynalazki, najpierw ten kompnot nadgarstkowy a teraz jakiś konsensor). Nie wkładajcie palców w kontakt, ani nie używajcie przestarzałych technologii, bo może to doprowadzić, do nieoczekiwanych wyników w badaniach. Jak może zaleźć za skórę towarzysz podróży, zwłaszcza wygłaszający niedorzeczne teorie, przekonałem się na własnej skórze.
Macie jakiś nowy model, wow jaki malutki i można go wyłączać, biorę (no i doigrałeś się). Od razu lepiej, za samą wygodę daje 7/10. Kończę kochani, bo mi tu jakąś paradyzje chcą zrobić w Limes inferior (to jakiś drink w jednym z barów). Wkrótce się odezwę jak mi wątroba nie wysiądzie kompletnie.

Janusz A. Zajdel "przejście przez lustro" Wydawca Państwowe Wydawnictwo "Iskry" 1975

08 kwietnia 2012

Cztery (nie)pokoje

Umysł Stephena Kinga podzielony jest na wiele sal. Większość to sale tortur, reszta jest znacznie gorsza. Niektóre są na swój sposób nawet zabawne. Na widok innych człowiek zaczyna się odruchowo drapać i podejrzliwie rozglądać po kontach własnego umysłu i mieszkania. Po wizycie w kilku człowiek przestaje się dziwić czemu Amerykanie muszą korzystać z usług psychoterapeutów. Do kilkunastu z tych sal możemy zajrzeć dzięki tej pozycji, która składa się z dwudziestu opowiadań.
Za pierwszymi drzwiami na posępnie wyglądającym sekretarzyku znajdujemy epistolografie, po przeczytaniu której, przekonamy się, że prawo zakazujące czytania cudzej korespondencji nie jest głupie. Czy coś się poruszyło na obrazku?
Przejdźmy szybko do drugich drzwi. Jak to są zaspawane, choć może to i lepiej. Nigdy nie wiadomo co się czai w piwnicach starych domów, długo zamieszkiwanych przez jednych właścicieli. A co może wyrosnąć w dawno, bardzo dawno temu porzuconej i zamkniętej na głucho piwnicy fabrycznej. W fabryce, której właściciele nie za bardzo przejmują się ekologią.
Ale oto i trzecie drzwi, za którymi przyjmie nas (ale tylko Amerykanów, bogatych Amerykanów) bardzo miły pan doktor. Wytłumaczy nam, że zupełnie nie mamy co się przejmować kolejnymi pandemiami grypy. Jakoś mnie tak stawy pobolewają, panie doktorze i khy, khy, pokasłuję, czy ja umrę?
Na to się nie umiera, a my mamy jeszcze dużo do zobaczenia, a oto drzwi numer cztery. Tak to drzwi od sejfu. Jakiego sejfu? Sejfu NASA, to tu trzyma się największe sekrety, co słonko widziało, a co zobaczyli kosmonauci, a co zobaczyło kosmonautów, a o czym wy się nie dowiecie. Nie, no coś się ewidentnie poruszyło na obrazku.
Piątka, tu lepiej nie zaglądać. Co? A tak, to zapach z pralni, tak, takiej zwykłej pralni. No dobrze może nie do końca zwykłej. Jeśli mimo tego chcecie wejść, to proszę nie włączać magla, coś nawala, wszystkich nawala.
A oto szafa, no co też ma drzwi. Nie, nie prowadzą do Narni. Chyba, że w Narni jest ciemno, bardzo ciemno. A mimo tego coś tam jednak żyje.
I dotarliśmy do pierwszego sklepiku. Mają tu świetne piwo, tylko proszę sprawdzić datę przydatności, niektóre gatunki pleśni potrafią ... e dużo by gadać, obrzydliwe są i śmierdzą, po spożyciu przechodzi to na pijącego.
Kończymy zakupy (ten cholerny obrazek zaczyna mnie denerwować) jeszcze chwilę pozostańmy w radosnym nastroju. Czy ktoś kupił sobie żołnierzyki na pamiątkę? Bardzo dobrze, tylko proszę nie otwierać, niech pan nie psuje sobie niespodzianki, dopiero jak pan wejdzie do mieszkania, o przez te drzwi. Ach te zabawki militarne czego to nie wymyślą, nawet taką malutka bombę atomową. BUM, he, he, przepraszam, to taki głupi żarcik.
Drzwi do samochodu, kto by pomyślał. To chyba drzwi od Camaro, tylko dlaczego tu leżą i to jakieś takie pogięte. O, to mi przypomniało, kiedy ostatnio robiliście państwo przegląd samochodu, nie, nie, chodzi mi o to, czy sprawdzaliście czy gdzieś nie ma śladów krwi. Świeżej.
To są drzwi do dziesiątej klasy, i nie przejmujcie się, że jesteście w pidżamach, to nie wasza klasa. Czasem wracają, nasze obsesje z dzieciństwa, ale nie poświęcajmy im swoich palców i nie wchodźmy w układy z ciemnością, bo może nas to kosztować znacznie więcej w przyszłości.
Zapachniało wiosną i truskawkami, tak za tymi drzwiami nic się na nas nie czai na szczęście. Tylko proszę omijać mgłę. A jak zachlacie i obudzicie się w samochodzie, a w radiu powiedzą, że ktoś nie żyje i jest niekompletny, to na wszelki wypadek nie zaglądajcie do bagażnika.
Śliczne są te drzwi balkonowe, a jaka panorama. To w sumie ostatnie piętro jednego z najwyższych budynków w okolicy. Proszę nie wchodzić na gzyms, jest bardzo wąski. Poprzedni właściciel chyba spadł z niego albo się przeprowadził, nie wiem dokładnie?
Zapach świeżo skoszonej trawy, czyż nie jest cudowny. Jako, że gospodarza nie ma, chwilę posiedzimy sobie, tu na patio i się nacieszmy widokiem i tym aromatem. Kurcze gdzie on polazł ( i jeszcze ten obrazek) miał wygłosić krótką prelekcję, czemu należy dbać o przydomowy trawnik. Jeśli ktoś pali, to teraz, zaraz musimy lecieć dalej. A za kolejnymi drzwiami jest biuro gdzie nie wolno palić.
No to dotarliśmy, jak zauważyłem, kilka osób paliło tam na patio. Jeśli chcecie rzucić nie mogliście trafić lepiej. Firma Quitters Inc., w której biurze jesteśmy, leczy z tego uzależnienia bardzo skutecznie. Jak skutecznie? Mają 98% skuteczność. A co z tymi dwoma procentami? Mogę państwa zapewnić, że oni też nie wezmą papierosa do ust. Po ich kuracji nie przybiera się na wadze, to duży plus. A jak mimo wszystko się przytyje? To obetną, he, he, żartowałem, ależ państwo są naiwni.
Nie chcą państwo skorzystać, dobry fajek nie jest zły, nie to nie (i 5% za przyprowadzenie klientów poszło się ...). Ok, ale teraz wiem czego państwu potrzeba. Za tymi drzwiami czeka, to o czym każdy z państwa marzy i śni. Hola, hola, tu proszę podpisać jeśli chce pan przejść. Jak to co, to taki cyrografik, nie ma się czym przejmować. Co?!?! Nie, nie można zrezygnować. Ha trudno, ja chciałem dobrze, ale NMDO*.
Drzwi numer 16, ktoś jest głodny? Szkoda, za nimi, przemiłe dzieci dorabiają sobie sprzedając kukurydzę, naprawdę dobra polecam. Na co zbierają, nie wiem, chyba na wycieczkę do Disneylandu, przecież nie jakąś kościelną.
Robi się późno, lecimy dalej. Jak się państwu podobają? Tak, to autentyczne drzwi od stodoły. Jak to gdzie prowadzą, a gdzie mogą prowadzić, do stodoły. Ja wiem, nic ciekawego, ale dobrze jest czasem zwolnić, odwiedzić dawno nie widziane rodzeństwo. Może znowu potrzebują starszego brata?
Przystanek przy kwiaciarni. Proszę się tylko nie zakochać, a przynajmniej nie na zabój.
W czasie śnieżycy, która szaleje za drzwiami tego przytulnego baru, nie należy wyruszać w drogę. Zwłaszcza w daleką i nieznaną. I nie zawsze należy zabierać dzieci z pobocza, nawet jeśli słodko wyglądają. Bo może się okazać, że to wy jesteście dla nich słodcy, albo wasza krew. Słodka i tańsza niż cukier(ki).
Za ostatnimi drzwiami, tak dobrze poznajecie, to szpitalne drzwi. Za nimi czai się straszny dylemat, który każdy z was musi rozwiązać sam i później z tym żyć, i to niezależnie jakiego dokonacie wyboru. Jeśli was spotka taka zagadka, to nie zazdroszczę.
Koniec wycieczki, jak wrażenia (gdyby nie ten obrazek), bo ja daje 7/10. Jakby co, to część wycieczki jest na filmach "Oko kota" i "Dzieci kukurydzy", będą mogli państwo sobie powspominać. Dobranoc, miłych snów, domknijcie szafę, tak na wszelki wypadek.

Stephen King "Nocna zmiana" tyt.org. "Night shift" Wydawca Prószyński i S-ka SA 2007

*NMDO - nie ma darmowych obiadów

07 kwietnia 2012

Jajko jakie jest każdy widzi

Na początku chciałem wam drodzy czytelnicy pokazać skąd się biorą jajka wielkanocne i czemu są takie drogie. Teraz już nie powinniście się za bardzo dziwić.


Wszystkim czytaczom i zaglądaczom, którzy w tych dniach obchodzą jakieś święto życzę WESOŁYCH I ZE WSZECH MIAR SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT. Wszystkim pozostałym życzę miło spędzonych wolnych dni, najlepiej z tymi, z którymi czujecie się szczęśliwi.




Panowie mam nadzieje, że nie zapomnieliście pomalować (a ci bardziej wierzący i poświęcić) jajek. A nóż-widelec odwiedzi was jakiś bardzo niezaspokojony króliczek i będzie wstyd.









I proszę pamiętajcie, że śmigus dyngus to to pierwsze, a to drugie, to tylko marzenie przeciętnego studenta :)


05 kwietnia 2012

Zupełnie nowy procesor parowy


Jeszcze za tych starych i oczywiście złych czasów chodził po Warszawie dowcip o górniku. Jakiś górnik dołowy wykonał 350% normy. Władze centralne chcąc nagrodzić górnika za jego trud i wkład w rozwój socjalistycznej gospodarki, zaprosiły go na wycieczkę do stolicy, by zakończyć ją wręczeniem odznaczenia. Górnikowi pokazano Wilanów, Zamek Królewski, widok z Pałacu Kultury, zaś muzea, kina i teatry stały dla niego otworem. Na zakończenie I sekretarz przypiął mu order Budowniczego Polski Ludowej i uścisną spracowaną dłoń. Znany dziennikarz Trybuny Ludu zadał mu pytanie:
- Jak się panu podobało w Warszawie.
- Wszystko pikne - powiedział górnik - ino ja lubię widzieć czym oddycham.

Ten żart prześladował mnie podczas lektury tej książki. Anno domini 1850 roku Londyn był wielkości obecnej Warszawy. Jak sobie wyobraziłem, że z każdego komina wali węglowy dym, każdy pojazd to lokomobila, nie tylko dymiąca ale na dokładkę buchająca parą, są parowozy i parostatki, i jeszcze parometro?, oraz tysiące domowych sprzętów napędzanych parą. Na dokładkę praktycznie nie istnieje coś takiego jak kanalizacja, to stwierdziłem, że nie tylko widziałbym czym oddycham ale mógłbym to też pokroić, mając bardzo ostry nóż albo lepiej piłę (parową oczywiście). "Wielki Fetor" opisany w książce nie byłby zaś najgorszym dniem ale jednym z ładniejszych i bardziej zdatnych do życia, bo dało się oddychać. Ja jeszcze pamiętam parowozy, nawet w jednym jechałem. Smród, gorąc i brud, bo węgiel czysto spala się tylko na kartce z zadaniem z chemii. Węgiel jaki jest wydobywany z ziemi, to nie tylko czyste C ale też i S oraz z pół tablicy Mendelejewa. Podczas spalania śmierdzi jak slipy szatana. A jeszcze pył węglowy, popiół, sadze i przegrzana para wodna. Dzisiejsze smogi to byłby raj, w takim świecie.

Żeby oddać klimat epoki wiktoriańskiej autorzy użyli napuszonego i pompatycznego języka. Wszystko byłoby piękne gdyby to się tyczyło tylko notatek prasowych czy raportów oraz listów, ale treść powieści też jest tak prowadzona. Dało to efekt przy dość technicznym żargonie oraz przy pseudo naukowych dywagacjach, jakby obaj autorzy założyli do pisania albo zbyt ciasno zasznurowane damskie gorsety, albo wykrochmalone koszule, tylko zapomnieli najpierw rozcieńczyć krochmal. Mnie osobiście bardziej ta książka zmęczyła niż zafascynowała.

Nie wiem w końcu jaki miał być modus operandi tajemniczych kart. Nie jestem informatykiem. Miała to być sztuczna inteligencja parowa czy pierwowzór wirusa komputerowego?

Też jakoś wielowątkowość tej powieści jest dla mnie tajemnicą. Po co są stworzone te wątki, jeśli ich bohaterów porzucamy i praktycznie do nich nie wracamy. Tak mi to trochę wygląda jakby autorzy gdzieś, na jakimś etapie pracy, rozminęli się z zakładanym planem i jakoś się to tak porozłaziło.

Swoją drogą lubię logistykę i spokoju mi nie dawało metro parowe. Większość tu zaglądających wjazd parowozu na stacje widziało na filmie braci Lumiere, albo na westernie czy innym filmie kostiumowym. Na żywo jak wiatr źle powiał, to nie było widać pociągu za to czuło się go doskonale. To na otwartej przestrzeni. Zamknięte tunele metra wypełnione dymem i parą byłyby zabójcze dla wszelkiego życia. Ale wydaje mi się, że znalazłem sposób na metro parowe. Parowe byłby stacje, zaś sam pociąg byłby pneumatyczny. Na stacji, wagon napędowy byłby napełniany sprężoną i przegrzaną parą. Stacja dzieliłaby się na część pasażerską i całkowicie odizolowaną część kotłową, z której byłby tylko podłączenia dla wagonów napędowych. Do rozwiązania byłaby jeszcze sprawa wilgoci i chłodzenia, ale to już drobiazgi.

Nie powiem, książka jest dość intrygująca, ale mnie do siebie nie przekonała. Daje jej 6/10, epoka pary to nie moje czasy, chyba jestem dinozaurem.

William Gibson Bruce Sterling "Maszyna różnicowa" tyt.org. "The Difference Engine" Wydawca Wydawnictwo MAG 2010

04 kwietnia 2012

Co zrobić może Gość w hibernatorze

Nazywam się Jefferson Nighthawk i jestem, a właściwie byłem Egzekutorem. Obecnie jestem mrożonką. Byłem choć większość do tej pory uważa, a tkwię w lodzie już jakieś sto lat, że najlepszym i niepokonanym. Czemu więc odmrażam sobie tyłek w hibernatorze, mimo tak pięknego CV. Z chorobą nie udało mi się wygrać, a lekarstwa jeszcze nie wynaleźli. Na szczęście dzięki niezłym zarobkom stać mnie było nie tylko na przejście na emeryturę przed 67-mym rokiem życia ale i na zamrożenie się i oczekiwanie, aż te powolne konowały wynajdą lek.

Jak to możliwe więc, że czytasz te słowa. Toż mówiłem, że nadal uchodzę za najlepszego. Przez cholerny kryzys i inflację okazało się, że trzeba mnie będzie wywalić z lodówki, bo nie stać mnie już na nią. Ale znalazł się chętny na moje usługi. Sklonowali mnie więc i to dwa razy. Klon numer jeden został zabity i choć wykonał zadanie, nie otrzymał wypłaty. Teraz ja, klon numer dwa mam kolejne zadanie, ale wypłata ma być z góry.

Co mam zrobić? Wiadomo, pokonać w pojedynkę milionową armię, odnaleźć i zabić ich przywódce oraz uratować (nie, nie księżniczkę) porwaną córkę gubernatora, choć to ostatnie zadanie jest opcjonalne. Nie musi wrócić do tatusia żywa. Mam jeszcze jedną robótkę, ale to sprawa osobista, więc nie będę się wdawał w szczegóły.

Ciężko się ze mną rozmawia. Nie ma się co temu dziwić, choć jestem oczytany i wyznaję XXI wieczną (jeszcze ze starej gleby) zasadę: nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka, to do pogadania nie mam zbyt dużo okazji. Ze zleceniodawcą, to ewentualnie o cenie zlecenia. Ze zleceniem, po wykonaniu zadania ciężko jest pogadać, nieboszczycy są tacy małomówni. Z ewentualnymi współpracownikami też lepiej nie, jakoś im nie ufam, a i oni stosują zasadę ograniczonego zaufania wobec mnie. No to z kim mam sobie pokonwersować.

Zadanie wykonane choć nie tak jak się zleceniodawca spodziewał. Całkiem niezła premia i to nie tylko finansowa, powiem tylko, że czytuje książki, wiecie co mam na myśli? Szkoda smoka (tak, jak najprawdziwszego, choć nie zionął ogniem, przynajmniej nie ciągłym) ale tak to już jest, kolorowi muszą zginąć, a on był niebieski. Leżę w klinice, bo bez ręki ciężko się żyje, trzeba więc ją było zregenerować, mam chwilkę żeby to spisać. Jest od teraz na świecie dwóch Nighthawków, a to dla niektórych będzie prawdziwą nightmare.

Przygodówka, która przyznać muszę, kiedyś mi się bardziej podobała. Teraz trochę rażą dość pretensjonalne dialogi i kilka niekonsekwencji. Ale, jak napisałem, to Mike jest chyba prekursorem akcji "Nie czytasz...", bo swoją powieść napisał w 1997 roku. Szybko się czyta, szybko zapomina, a co się przeżyło na Sylen IV pozostaje na Sylen IV. Sumując i reasumując dam 6/10.

Mike Resnick "powrót egzekutora" tyt.org. "The widowmaker reborn" Wydawca Prószyński i S-ka 2000