24 listopada 2019

Honorowy hycel Henryk, hardy huncwot, haczy hipopotama hakiem holowniczym hałaśliwej Hondy hybrydowej

Okładka zastępcza
Dzisiejszą pisaninę sponsoruje literka H i cyfra dwanaście (to i tak lepiej niż trzynaście)

Termit: -Gwiazdą dzisiejszego odcinka będzie (szeptu, szeptu) jak to nie będzie, zgasła? Aaaa  gwiazdy w dzisiejszym odcinku nie będzie, za to w kolejnym pojawi się supernova!!!
Zatem już nie czekajmy, już nie zwlekajmy, już zaczynajmy. Nadszedł czas na niemoralny, nielegalny i nieoficjalny, oto przed wami lekko szurnięty madbooks show!
ŁUP!!!
Na scenę, z rusztowania pod napisem, spadł Gorgonzola z trąbką, którego trafił celnie rzucony Kisiel.
Stapler: -Ty ale jak się robi taki kabareton to na początek daje się prawie najlepsze skecz coby ludzie nie zaczęli opuszczać teatru
Wardrob: -Oni wyszli z innego założenia na początek damy coś co jest całkiem drewniane jak Jawor.
S. : - Ale po co?
W. : - Po to, że potem nie może być już dużo gorzej.
S. :- To lepiej nie będzie?
W, : -Ależ będzie dużo lepiej, tylko musisz tym drewnianym klockiem dobrze przycelować, trafiony już nic nie powie.
S. i W. : -He he he he.

T. : -Dzisiaj nasz znakomity szef kuchni Janusz, no i co z tego, że ze Szwecji, przyrządzi suszi!
J. : - Bierze się dowolną rybę, może być Dróżniczka, i się ją suszi za uszi, a jak się pokruszi to zostaje miłe wspomnienie, że zaoszczędzono nam jej jedzenie.

T. : -A teraz miś Fugazi z Białołęcka opowie dowcip o gąsce Balbince przywitajmy go brawami, łuuuu
S. : -Buuu
W. :-Buuu!
F. : -A żeby wam łby powybuchały stare grzyby.
Szuuuu ŁUP!
F. : -Ej no tylko nie w głowę.
W. : -No i co lepiej?
S. : -Dużo lepiej hłe, hłe, hłe.

Sceneria sali tortur w lochach jakiegoś starego zamczyska. Ze sceny wieje trupim odorem i jeszcze czymś gorszym. Na środku sceny Gorgonzola przebrany za hrabiego herbu Kubasiewicz w pozie zadumanej (która w jego wykonaniu bardziej przypomina osobę mającą problem z zatwardzeniem). Wpada miś Fugazi w stroju kamerdynera i z przerażeniem w głosie pyta
F. : -Panie dokąd odeszły cienie?
W. : -A mnie wody odeszły jak się na was patrzę. Hu, hu, hu 
S. : -Cewnik ci wypadł stary durniu. Hi hi hi

Tymczasem za kulisami.
T. : -Zielińska idź do tych dwóch wesołków i im powiedz, że jak się nie uspokoją, to prędzej dwa księżyce na niebie zobaczą i mleczaki im się znowu wyrżną, nim ja ich znów wpuszczę do teatru. Po drugie jak mi drewniak miły wezwę na nich policję. Rzucają czymś z góry. Nie patrzą gdzie to spadnie przecież mogłem się o to potknąć. Jeszcze raz tak zrobią a taki im Hrycyszyn urządzę, że im bąbelki pójdą nosem, a przez tydzień będzie im się wodą morską odbijać i choroby kesonowej dostaną. No leć już. Niech ja jeszcze coś na nich znajdę, to ich tam w tej loży utopię.

I znów na scenie.
T. : -I tak oto proszę szanownej publiczności dotarliśmy do półmetka naszego programu. Teraz przed państwem grupa gimnastyczna z Jadowska koło Wołomina w oryginalnym pokazie Zielona zemsta, czyli o tym jak natura przerabia na wióry tego kto robił wióry z natury. Przywitajmy ich oklaskami Łuuuuu!
"A ja muszę napisać list"
Kochany panie M. nie, nie czarnym wezmę zielony to taki beznadziejny kolor, taaa no to:
Szanowny Panie M.
Jesteśmy niedużym teatrem ale z aspiracjami. Nasze występy emitowane są na cały Picim i okolice. Naszą ekipę nazwałem, tak dla podniesienia morale "hardą hordą"mającą podbić świat, tylko teraz nie wiem po co? Tym programem to się raczej nie uda, może kilka ościennych gmin co najwyżej. Nie pisze, że jest całkiem źle, bo i jest ten szwedzki kucharz Janusz ostatnio eksperymentujący z kuchnią Japońską i całkiem to smacznie i gimnastycy z Jadowska są nieźli, muzycy też robią całkiem niezły hałas, ale na tle całości to nie trudne. Miało być fantastycznie, a najlepszy skecz to nosz Kańtoch wypisał się jednak dalej czarnym thriller jakiś, czy kryminał. nie wezmę czerwony Horror dla trzylatków, bo zwykły kisiel nie przestraszy starszych dzieci. Jakieś fatum nas prześladuje. Upiór w teatrze czy ki duch w maszynie miało być kosmicznie, a jest jak na jakiś Zaduszkach a może jednak niebieskim Czasami już oglądanie na National Geographic jak mrówce z głowy grzyb wyrasta jest ciekawsze czy też podwodna archeologia. Trzeba by wręcz heroicznej fantazji by w tym dostrzec coś fantastycznego. Nie wiem czy podpisanie cyrografu by tu coś pomogło. Dlatego proszę by pan się przyjrzał fachowym okiem czy można to jeszcze uratować, bo nasza dyrektorka artystyczna chyba nie bardzo łapie o co w tym biega. 
Z poważaniem Termit Raduchowska.

T. : -Kurcze co tu taki zaduch, bezduch się zrobił. Gorąco jak w piekle, można by jakiegoś demona przywołać. Klima wysiadła, co?! Jak to miss Piegi wyłączyła, zimno wewnętrzne ją trzęsie, już ja nią potrząsnę. [wchodząc na scenę] Rozgrzali nas ci akrobaci, nie ma co, lecimy dalej. I o to ten, na którego wszyscy czekaliśmy. Gorące oklaski bo o to sam wielki WójtOwicz ŁuuUuuuUuuu! Jezioro łabędzie w jego wykonaniu pozostawia niezacieralne wspomnienia i wręcz niesamowite wrażenia.
S. : -Przy jego tuszy to pewnie i dołki w betonowej scenie.
W. : -To nie będzie przelot ptaka tylko lot wieloryba.
S. : - A jak instalacja nie wytrzyma to wrażenia mogą być piorunujące.
W. : -Byle strop wytrzymał, bo będziemy mieć pierwszy na świecie teatr cabrio.
Tymczasem za kulisami, lekko podrygującymi w takt, czy to muzyki, czy delikatnych, jak muśnięcie cyklonu, kroków tańczącego na scenie wójta.
T. : -Jak tam Gorgonzola twój wiersz o kurze?
G. : -To nie jest wiersz tylko poemat.
T. : -Tak, a ja chyba kupię sobie pistolet i się powieszę. Czytaj co tam spłodziłeś może będziemy mieli coś oryginalnego na scenę.
G. : -"Kurka, kurka, kurka" to tytuł
"Kiedyś gdy zajdziesz w śmierci strony,
znajdziesz zatokę dusz zgubionych.
jest nad zatoką dąb zielony,
drutem kolczastym w ból zmieniony.
W koronie jego mieszka kurka..."
T. : -Dobra, dobra, spokojnie. Twoja poezja z pewnością będzie się podobać, może jeszcze nie w tym stuleciu ale z pewnością, ludzie i nie tylko, będą się bić o tomiki twoich wierszy. Choćby po to by mieć coś na rozpałkę. O, przestała drżeć ziemia, chyba wójt skończył albo się wykończył. Lece.
Po chwili
T. : -UuuuUuu! ludziska zróbcie Hałas, oto dotarliśmy do finału.
S. : -Dożyliśmy.
W. : -Dotrwaliśmy.
T. : -Zapraszam na scenę wszystkich dzisiejszych artystów, pan wójcie może sobie jeszcze poleżeć, oto oni, podziękujmy im brawami. Orkiestra pod dyrekcją, sorki jak się nazywasz, a Nieznaj, orkiestra pod dyrekcją znakomitego perkusisty Nieznaja.
S. : -I nie ponimaju.
W. : -Ale chyba tylko on ma jaja.
W tym momencie przed sceną strzelają ognie rzymskie. Kłęby dymu błyskawicznie zasnuwają scenę i widownię. W dymie błyska ognisty warkocz miss Piegi. Z bocznych drzwi wbiega strażak ochotniczej straży z hydronetką, zalewając rzymskie ognie, aktorów i scenę niekontrolowanym strumieniem wody. Zwarcie, wywołuje potężny rozbłysk wyładowania elektrycznego i wyłączenie korków. Gasną światła, w blasku gasnących fajerwerków, skłębiona masa ciał stara wydostać się z mrocznego pomieszczenia.
Telewidz1 : -Trzeba lecieć i ich ratować.
Telewidz2 : -Daj spokój jutro też jest dzień.
T1 : -Przecież mógł ktoś przeżyć.
T2 : -Chciałeś chyba powiedzieć niestety.
T1 : -Nie no daj spokój, sam musisz przyznać, że dzisiaj było ostro, pełno spięć i napięć.
T2 : -Raczej z pięć na dziesięć.
T1 : -Ja mówiłem, że ... Zresztą nie ważne, chodź nie marudź, w końcu to nasi, nie?
KLIK

"Harda horda" redakcja Joanna Milka wydawca Wydawnictwo Sine Qua Non

ps. Jakiekolwiek podobieństwo osób ukazanych w opinii do osób realnie istniejących jest przypadkowe i niezamierzone, skojarzenia z twórczością ukazaną w opisywanej książce jest jak najbardziej zamierzone i nieprzypadkowe.

16 listopada 2019

Ludziska! Kurde, LECĘ NA MARSA!

Na wojnie, w miłości i jak się zachce czegoś słodkiego wszystkie chwyty są dozwolone. I nie ma przebacz, dwudziesta druga trzydzieści, listopad, leje jak z cerbera i trzeba iść i kupić jak nie ma. A na dokładkę jak się lubi marsy to nic nie poradzisz.
Na tego czerwonego nie polecę, bo: nie jestem Amerykaninem, jestem za stary, za gruby, za głupi, za leniwy i chyba nie mam ochoty. Ba nawet nie jestem Chińczykiem, co mogłoby pomóc, ale też nic z tego.

Ale sporo amerykanów już tam było. Gary Sinise poleciał z Misją na Marsa w towarzystwie Don Cheandle i Val Kilmer w towarzystwie Trinity wybrał się na Czerwoną planetę, nawet Arnold tam jakoś tak bez pamięci poleciał, bo nawet skafandra zapomniał. Zanim tam dotrzemy to aktorzy zadepczą ją całkiem, bo znowu się tam wybrali.

I wszystko szło dobrze kolejna wyprawa na Marsa zakończyłaby się sukcesem gdyby nie nagła i zupełnie niespodziewana burza nie pokrzyżowała planów. W czasie ewakuacji zwiało im jednego załoganta. Nie dość, że zginął to jeszcze wzięli i uznali go za zmarłego, bo przestał pikać. Tyle tylko, że on wcale nie miał ochoty rozstawać się z tamtym światem, trochę co prawda podziurawiony ale przeżył. A amerykanie nie zostawiają swoich, zwłaszcza na czerwonej planecie, jeszcze jakby była w paski albo gwiazdki to może.

Autor zrobił z Watneya takiego Hioba MacGyvera, scenarzysta z Damona raczej tak bardziej Słodowego z takim lekkim Iron Manem na zakończenie. Za to obaj i ten papierowy i ten celuloidowy (kręci się jeszcze na taśmę, bo ja to taki lekko przestarzały jestem) doskonale wiedzieli jak wpuścić Marsa w pyry. A co ty mi tu tak te pyr pyr pyry pyry, a to był Kopyrnik.  

Oczywiście książka i film nieco się od siebie różnią, ale w tym przypadku te różnice są na plus. Film zrobiony toćka w toćkę byłby zbyt ciężko strawny i mało prawdopodobny oraz nieco za długi. W książce nagromadzenie nieszczęść, jakie spotykają Marka, jakoś tak nie razi, a nawet jakby uwiarygadnia całą historię. W filmie spowodowałyby, że widownia pytałaby "może jeszcze je*nij go meteorytem tak dla zasady". Pisarz też starał się podejść do każdego wypadku, czy pomysłu Watneya, bardziej profesjonalnie, gdy film jest bardziej rozrywkowy, na szczęście.

Obie pozycje to niezła rozrywka. O książce mówią, że jest to z humorem i polotem napisany podręcznik "Hodowla ziemniaków w skrajnie niekorzystnych warunkach". I już nie trzeba czekać aż to zekranizują. Obu pozycjom daję osiem, bo świetnie się bawiłem czytając i oglądając.

Andy Weir "Marsjanin" tyt. org. "The Martian" wydawca Wydawnictwo Akurat
"Marsjanin" tyt. org. "The Martian" scen. Drew Goddard reż, Ridley Scott w roli głównej Matt Damon

15 listopada 2019

Na niebie Księżyca sierp, cierp, cierp!

Pięćdziesiąt lat temu dwóch ludzi wylądowało na Srebrnym Globie (ponoć tak na serio jest bury, ale w to to już nikt by nie uwierzył). Tak mówią, czy tak było, są różne teorie w tym głównie spiskowe. Osiem lat później niejaki Peter Hyams nakręcił film "Koziorożec 1" (Capricorn One) [z czystym sumieniem mogę go polecić naprawdę warto zobaczyć] o wyprawie, co prawda na czerwoną planetę ale wszyscy skojarzyli go z teoriami na temat naszego (piszę tu o ludzkości dla której był to ponoć wielki krok) lądowania na Księżycu. Ale nie o tym będzie dziś pisane, dziś dowiemy się co mogłoby być dalej ale nie było.

Warunki na naszym satelicie nie bardzo sprzyjają życiu, jakiemukolwiek, a już zwłaszcza ludzkiemu. Po pierwsze nie ma tam atmosfery. I nie mówię tu bynajmniej o tym co się tworzy na dobrej imprezie lub koncercie, czy też przy czytaniu książki. Tylko o powietrzu, którym choć czasem z trudem (ukłony dla Krakowa) staramy się oddychać. Po drugie nie ma tam wody. No może gdzieś w skałach jest trochę uwięzionej, ale takiej fajnej ciekłej jak w morzu czy w jeziorze, to ni grama. Po trzecie nic do żarcia, nawet macdonalda nie uświadczysz. Po czwarte nie ma pola magnetycznego więc promieniowanie kosmiczne działa tam lepiej niż roentgen na Ziemi. Po czwarte bardzo kiepska grawitacja, ledwo jedna szósta przyciągania ziemskiego. Na szczęście nie ma tam ludzi, zatem konfliktów też nie ma zbyt dużo, co najwyżej z jakimś meteorytem. No a co gdyby jednak byli?

NMDO czyli nie ma darmowych obiadów, taka zasada obowiązywała w powieściach niejakiego Heinleina traktujących o ludzkich koloniach na Lunie. W książce McDonalda wyraźnie czuje się, że autor czytał te powieści i twórczo je rozwinął. Chowańce zaś (nie, nie powiem wam co to) to takie dejmony z Mrocznych materii tylko nie eteryczne, a informatyczne. Zaś sceny seksu, kurde jakbym czytał prawiczka, który się zbyt dużo porno naoglądał.

Nie ma nic za darmo, płacisz za każdy oddech (no dobra pierwsze dziesięć po przylocie jest gratis), krople wody, gram węgla i bit informacji. Ale jak masz pracę nie masz się o co martwić. Gorzej jak nie masz. Plusy są takie, że nie ma policji, a prawo jest takie jakie wynegocjujesz, minusy nie masz gdzie uciec. A poza tym nie myśl, że jesteś nic nie wart, twój mocz i inne wydzieliny ciała są cenne, twoje ciało też.

Wiemy jaki wpływ ma księżyc na naszą planetę. Stabilizuje ją, powoduje pływy oceanów i wzbudza różne emocje. Czasem są to miłosne uniesienia, czasem poetyckie tęsknoty i marzenia, a czasem jest to bezrozumny szał. Ciekawe jaki wpływ na ludzi przebywających na Księżycu może mieć Ziemia w pełni.

Wiadomo są biedni i bogaci jak wszędzie. Poznajemy życie na księżycu od tej jego jasnej i  ciemnej strony. Trochę lepiej poznajemy oczywiście tą bogatą część społeczności. Składa się na nią pięć "rodzin" zwanych smokami, które pomimo bogactwa żrą się między sobą o dominację. I właśnie konflikt narasta.

Książka świetna i zasługuje na co najmniej siedem, ale za to jak autor potraktował mnie jako czytelnika odejmuje mu cały punkt. Jest to pierwszy tom cyklu "Luna" i kończy się w takim momencie, że chcesz czy nie chcesz musisz zdobyć tom drugi, by dowiedzieć się kto przeżył i kto zostanie ostatnim żywym na placu boju jak opadnie księżycowy pył.

Ian McDonald "Luna: Nów" tyt. org. "Luna: New Moon" wydawca Wydawnictwo MAG