22 października 2013

Bardzo efektownie wyjątkowo nieefektywnie

Nie wiem co kierowało TVN-em, że wyemitował w sobotę pierwszą Carrie z 1976 roku. Wiem za to, co powodowało mną, że po raz kolejny ją obejrzałem. Udało mi się zdobyć wejściówkę, dzięki stronie Lubimy Czytać, na poniedziałkowy pokaz remaku, którego premiera była w miniony piątek. Na świeżo mam więc w głowie oba obrazy i mogę je porównać.

Pierwszym co rzuca się w oczy, jest mocno odmłodzona rola tytułowa. Chloe Grace Moretz jest nastolatką i to niestety widać. Nie podołała roli zahukanej, niepewnej siebie, wyobcowanej ze środowiska młodej dziewczyny. Wyszło jej coś na kształt przerażonej, niezbyt rozgarniętej małpiatki, która ma poważny problem z sierścią.  Kolejną zmianą jest "unowocześnienie" świata. Mamy więc smartfony, laptopy i naszą klasę. I oczywiście masę efektów specjalnych.


Coraz trudniej jest przestraszyć widza, nawet w ciemnym kinie. Co gorsze reżyserzy albo zapomnieli jak się tworzy klimat, albo ten sterylny obraz wysokiej rozdzielczości na to nie pozwala, a może to wina możliwości jakie dają komputery. Specjaliści od efektów uparli się bowiem, że pokarzą z detalami, co się komu przypaliło w pożarze, co odpadło albo się urwało podczas zabakry (takie połączenie zabawy i masakry, ku uciesze widzów) i ile kawałków bezpiecznego szkła wbija się, jeśli wybija się przednią szybę samochodu własną twarzą. Szczerze powiedziawszy, zamiast przerażać, te "okropności" u części widzów wywoływały salwy śmiechu, mnie lekko zniesmaczyły. A wystarczyło tak jak w pierwowzorze pokazać, co panika oraz niemożność ucieczki, robi z ludzi i nie trzeba by było głównej bohaterki przerabiać na parapsychologiczną maszynę bojową. Co powoduje kolejną niekonsekwencję, Sissy od początku do końca jest dziwną nastolatką, przerażoną tym co w amoku zrobiła na studniówce, uciekającą do domu, broniącą się i szukającą azylu. Maszyna bojowa Moretz, co to przed chwilą jeszcze rzucała ludźmi i samochodami, paląc i mordując jak leci, nagle znów staje się przestraszonym kurczaczkiem nie mającym siły obronić się przed mamusią, którą parę godzin wcześniej ciskała po mieszkaniu jak szmacianą lalką. Ta niekonsekwencja też niestety negatywnie odbija się na odbiorze tego obrazu.

Niezbyt trafny dobór aktorów, jak dla mnie tylko Moore znakomicie wcieliła się w rolę nawiedzonej mamusi, i moim zdaniem była w tym lepsza od pierwowzoru. Reszta, o ile jeszcze grali siebie czyli niezbyt rozgarniętą młodzież, dla której wszystko jest zabawą, było to do przyjęcia i nawet wiarygodne. To w scenie paniki, gdzie biegali jak stado odgłowionych owiec po całej sali (aby wystawić się, będącej w morderczym szale Carrie, na celownik) zamiast do najbliższego wyjścia, polegli po całości (nie tylko dosłownie), ale to raczej wina reżysera. Latająca po sali i mająca pierwszy atak artretyzmu supercarrie Moretz, na tle zesztywniałej z obrzydzenia i sromoty Spacek, która tylko objęła szerszym spojrzeniem otaczającą ją nierzeczywistość, wypada żałośnie słabo i nieprzekonująco. Co w połączeniu z nieumiejętnością wczucia się w rolę odstającej od reszty nastolatki, wystawia bardzo niską notę Chloe. 

Jeszcze o scenie finałowej, w pierwowzorze mieliśmy typowego screamera z tą wyskakującą rączką, w remaku jest to pękająca stela. Ciekawi mnie jakie wrażenie zrobiłaby ta scena, gdyby zamiast pokazywania tego pękania, kamera zjechała w dół i okazałoby się, że pomiędzy stelą a ziemią jest parę centymetrów przerwy. 

Tak to jest jak się chce polepszyć coś całkiem dobrego. Trzeba być znacznie lepszym, inaczej zostaje się tylko zbłaźnić, co niestety przydarzyło się obsadzie tego filmu, a co potwierdziły śmiechy na sali kinowej. Ja daję 5/10 można obejrzeć jako przestrogę, jak można sobie zrobić krzywdę.

"Carrie" scen. Roberto Aguirre-Sacasa, Lawrence D. Cohen reż. Kimberly Peirce w roli głównej Chloe Grace Moretz   

6 komentarzy:

  1. Właśnie dlatego gardzę współczesnymi nowościami, superprodukcjami, etc. Stawiając na masę efektów specjalnych próbuje się zatuszować fabularne braki oraz mizerię reżyserskich zdolności. Naprawdę dobre filmy grozy doskonale radzą sobie bez wszelakiej maści technicznych dodatków - nastrój budowany jest w oparciu o niepewność, niedomówienie - to, co najbardziej straszne tak naprawdę dopowiada sobie sam widz za sprawą własnej wyobraźni.
    Reasumując, ja nie lubię tracić czasu na kino - zamiast biletu wolę kupić sobie książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja natomiast lubię skonfrontować swoją wyobraźnię z wyobraźnią twórców filmowych (ograniczonych czasem). Czy uda im się choć trochę tej magii tkwiącej w książce przelać na ekran. Coraz częściej spotyka mnie zawód ale nie tracę nadziei.

      Usuń
  2. Nie znam, ale zgadzam sie z przemysleniami o wspolczesnym kinie i taniej rezyserii. Pozdrawiam, Maciej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kadź mi tu, bo zaczadzieje i zacznę jakieś głupoty wypisywać.

      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Taka słaba nota a jednak ocena dość wysoka. Sama dałabym maksymalnie 3. To co zrobili porównując do pierwszego filmu - niezwykle słabe. Porównując do książki - jeszcze gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nota słaba, bo jest porównaniem do filmu, który oddawał ducha książki. Zaś sam film jako widowisko, i tego nie można mu odmówić, widowiskowy, efekciarski. Stąd ocena 5 czyli po mojemu można, bo to można raz obejrzeć, niekoniecznie w kinie.

      Usuń

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.