26 grudnia 2013

Fantastyka nie dla wszystkich

Zaraz, zaraz spokojnie, nie chodziło o to, że nie każdy może to przeczytać. Dla kilkuset ludzi na Ziemi to rzeczywistość. Co prawda szanse na polecenie w kosmos są porównywalne do trafienia w lotto (Polakom płci obojga polecam grę w totka, większe szanse. Trafienie szóstki to jak jeden do ok. czternastu milionów, zaś trafienie w kosmos to jak dotychczas jeden do ok. czterdziestu milionów, choć wydawałoby się, że kosmos większy, to i łatwiej trafić) ale jakieś tam są. Ale nie wystarczy mieć troszkę szczęścia i kupon totolotka. Potrzebne jest albo dwadzieścia milionów dolarów albo fart, końskie zdrowie i łeb jak sklep. Dla pozostałych to nadal praktycznie fantastyka.

Wśród tej nielicznej garstki jest jeszcze mniejsza grupka tych, którym dane było polatać dłużej niźli parę dni. Do niej zalicza się autor niniejszej książki Piotr Ilijcz Klimuk, który przebywał w kosmosie ciurkiem przez sześćdziesiąt trzy dni (łącznie spędził w nieważkości prawie 79 dób odbywając trzy wyprawy, w tym, z jak dotąd jedynym polskim kosmonautą Mirosławem Hermaszewskim). W 1975 roku była to druga pod względem długości pobytu ludzi w stanie nieważkości wyprawa. Wcześniej tylko Amerykanie i to przez przypadek, byli o trzy tygodnie dłużej (nie wyrabiali się z robotą i musieli zostać po godzinach i tak się jakoś miesiąc zasiedzieli).

Jest to relacja z wyprawy Sojuza 18 na stację orbitalną Salut 4. Na szczęście, nie jest to tylko suche sprawozdanie na temat przeprowadzanych eksperymentów i badań. Jest to pełna emocji próba opowiedzenia, nam ziemskim szczurom, jak to jest przebywać poza strefą przyciągania ziemskiego i atmosfery. Muszę wam powiedzieć, że poza samą niezwykłością, takiej wyprawy, wcale nie jest słodko. Tylko cienkie ścianki kosmicznej stacji oddzielają człowieka od ekstremalnie wrogich warunków, próżni i zimna. Znajdujesz się zaledwie 230 kilometrów od domu, a nawet nie możesz do niego zadzwonić. Dwa miesiące w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie można pójść na spacer (w ogóle nie można pójść, można co najwyżej popłynąć), a nawet jakby można było, to nie ma za bardzo gdzie. I jak wytłumaczyć czym tak naprawdę jest ta nieważkość i jak się ją odczuwa, że to nie tylko zabawa kroplami wody i latanie po całym statku, ale stan nastręczający mnóstwa problemów i komplikacji. Odwapniają się kości, wiotczeją mięśnie walczące na Ziemi z ciążeniem, zmienia się przepływ krwi w organizmie i pewnie następuje kupa innych zmian, o których nie wiemy, a jeszcze zauważyć nie potrafimy (informacja zapewne ciekawa dla pań, w nieważkości znikają wszystkie zmarszczki z twarzy). Mimo wszystko chyba jednak warto byłoby to przeżyć choć raz, choć kilka dni.


W tym czasie, a mamy rok 1975, w ZSRR u władzy jest Leonid Breżniew. Kończy się dziewiąta pięciolatka (każdy więc wykonuje przynajmniej 150% normy). Zbliża się XXV zjazd KPZR. "Komunizm" ma się bardzo dobrze. Nie dziwcie się więc pochwałom socjalistycznej gospodarki, komsomolskiego trudu, socjalistycznego etosu pracy oraz polityki władz kraju rad. Tak trzeba było, inaczej nie można było nawet marzyć o takiej przygodzie, a tym bardziej o wydaniu książki ją opisującej.

Tylko tak, wielu z nas może to "przeżyć", poczuć jak to jest być tam, zawieszonym nad naszą małą planetą. Odczuć tęsknotę, radość, rozterkę, samotność, nieważkość. Zwłaszcza, że autorowi dość dobrze udało się to oddać. Aż chciałoby się tam 7/10 dni pobyć.

Piotr Klimuk "Szturm na nieważkość" tyt.org. "Атака на невесомость" Wydawca Książka i Wiedza 1983

7 komentarzy:

  1. Ja to muszę być szczurem nie tyle lądowym, co Ziemskim, bo w kosmos w naszych czasach nie bardzo mnie ciągnie. Poczekam, aż wymyślą sztuczną grawitację : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby Ci ktoś zaproponował tygodniowy wypad w kosmos, to nie skorzystałbyś? To jakby co, powiedz im, że ja byłbym chętny :)

      Usuń
  2. To musi być bardzo ciekawe! Ciekawa jestem, czy gdzieś bym tę książkę dorwała ;) Tak najlepiej - przeczytać wyznania kogoś, kto był, widział i czuł. I to 63 dni... niesamowite.
    Obrazek - świetny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swój egzemplarz kupiłem w antykwariacie za całą złotówkę. Trzeba tylko uważnie przeglądać półki :)
      Mi też się spodobał od pierwszego zobaczenia, a że pasował do tematu to go cyk-myk umieściłem.

      Usuń
    2. ja mam całą półkę egzemplarzy kupionych na bibliotecznym kiermaszu za 1 zł - i są tam bardzo dobre tytuły. Dorwałam (nie chcąc się chwalić rzecz jasna) 4 książki Orsona Scotta Carda, 4 książki Dicka, bodajże 2 książki Jonathana Wylie'a ;) Teraz czekam na wakacyjne sprzątanie półek biblioteki, bo niestety te obecne zapasy zostały wykupione :/

      Usuń
    3. Każda metoda jest jak widać dobra. Gratuluję zakupów, mi się ostatnio udało trafić starego Snerga za zeta. Życzę szczęścia zatem podczas łupienia bibliotecznych zbiorów.

      Usuń

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.