Druga część tych wyścigów już była cienka. Część trzecia niestety jest jeszcze gorsza. Krótko mówiąc to gniot jakich mało. Fatalna reżyseria, jeszcze słabsza od reżyserii gra aktorska (nawet Rhames się nie popisał, bo o reszcie żal wspominać). Choćby montażystę zatrudnili za większe pieniądze, to może by coś z tego chłamu wydobył, ale i to zawiodło. Wyścigi ciągną się niemiłosiernie, w najgorętszych momentach wieje nudą, a co poniektóre pomysły na wykończenie kolejnych zawodników mogą tylko budzić śmiech i politowanie. Nawet "Kadetem tera!" jest chyba zabawniejsze. Oglądam od czasu do czasu relacje z WRC, i jest w nich o wiele więcej akcji, dramatyzmu, niebezpiecznych scen i ścigania się niż w całym tym obrazie. Zaś jeśli chodzi o zakończenie, to jest ono już tak ograne, tak wyświechtane i tak fatalnie zrealizowane, że dno kinematografii jest dla tego filmu niebem. Oni nie zasługują nawet na lekko podgniłe maliny już nic nie pisząc o "Złotych Malinach".
Jeśli macie za dużo pieniędzy i nie wiecie co z nimi zrobić, to kupcie sobie popcorn i obejrzyjcie "Przeminęło z wiatrem". Zaręczam wam, że znacznie mniej się wynudzicie, przeżyjecie o wiele ciekawszą przygodę, a jak nadal będziecie ten zgon chcieli zobaczyć, to możecie to zrobić jutro. Nie wiem, 2/10 dam, bo mi za 1, jeszcze Trejo najazd na chałupę z maczetą zrobi.
"Death Race: Inferno" scen.Tony Giglio reż. Roel Reine w głównej roli Luke Goss
A tak sobie myślałem: "Ciekawe, czy podnieśli się do - swoją drogą: mocno średniego - poziomu jedynki, po marnej dwójce?". Widzę, że jednak nie. Cóż, jak to dobrze, że są te blogi i blogerów opinie na nich są zamieszczane, chociaż zaoszczędzę trochę czasu ;]
OdpowiedzUsuń