11 lipca 2012

poGONiE T(w)O

Tak jak po dniu przychodzi noc, tak po części pierwszej musiała nadejść część druga (oczywiście nie dotyczy to Douglasa Adamsa, bo u niego po części pierwszej, która niekoniecznie musiała być pierwszą, może nadejść część piąta i nie będzie to wcale skutkowało jakimiś perturbacjami, bo samo czytanie książek Adamsa już tym skutkuje). I o ile dzień warto przeżyć jak najlepiej, to noc warto przespać (o ile nie jest to noc z piątku na sobotę). Tak i tu o ile jeszcze pierwsza część się broniła i wartką akcją i całkiem dobrze prowadzoną narracją, oraz była niezłą kompilacją kilku świetnych pomysłów. To druga część, w której autor musiał użyć już własnej inwencji, niestety poszybowała w dół, zupełnie jak jeden z jej bohaterów.

O ile jeszcze jestem w stanie uwierzyć, że za pomocą karty magnetycznej można wejść do sterowni elektrowni atomowej i jeszcze od bólu uwierzę, że nie trzeba było poza tą kartą znać kodów, ani że nie było żadnych innych zabezpieczeń. To w to, że książka kodów sterujących reaktorem leży sobie ot tak na półce, zaś komputery nie są zabezpieczone jakimiś hasłami, kodami i innymi bajerami raczej trudno jest przełknąć. Jeszcze ciężej poszło mi uwierzenie w to, że dzieciaki stoją sobie nad otwartym reaktorem atomowym, z którego na dokładkę wysunięto pręty sterujące i nic. Ja lubię bajki ale nie bajdy. Gdyby to wszystko co autor opisał z taką dokładnością było możliwe, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że amerykanie albo już nie mają żadnej elektrowni atomowej, która jeszcze nie wybuchła, albo że autor powypisywał takie bzdury, że od samego czytania ich można dostać choroby popromiennej.

"Głodny w ciemności" też jest ciekawy. Jak jeszcze był głodny to nikt i nic nie było mu się w stanie oprzeć, może poza jednym autystycznym dzieckiem. Jak się wreszcie najadł, to nie tylko ci dobrzy byli mu się w stanie oprzeć ale nemezis zesłał na niego jego najwierniejszy sługa.

Postrzał w serce, napromieniowanie, pęknięcie czaszki w części skroniowej prawdopodobnie z przemieszczeniem jest uleczalne od ręki, oczywiści ręki uzdrowicielki. Natomiast pęknięcie czaszki i krwiak mózgu już niestety nie. Ale tak to już jest albo jesteś głównym bohaterem i wtedy nic ci nie grozi, albo jesteś tam jakimś epizodem i lecz się sam.

Za dużo chciejstwa, stanowczo za dużo. Już nie czytało się tak dobrze jak część pierwszą, bo czasami człowiekowi odechciewało się zaglądnąć co jest tam dalej napisane. Z całkowitą pewnością mógł sam sobie dośpiewywać co, kto kogo, czym i za co. Jak choćby w tym wątku z macką i martwą nieumarłą. Mogę się domyślić, że powstanie z tego połączenia biczoręki, którego trzeba będzie w całości spalić żeby się go pozbyć.

Dam za tą partaninę 4/10 tylko przez wzgląd na część pierwszą i odpuszczam sobie dalsze babranie się nomen-omen sferze nieznikniętych. Ilu ich tam jeszcze zostało? A na koniec mały braciszek cofnie wszystko do momentu zero i nikt nie będzie niczego pamiętał poza najgłówniejszymi bohaterami. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.