Nie wiem jak wy, ale ja jakbym się wybrał w kosmos, to raczej w statku, który może poruszać się w atmosferze planety jak samolot. Ostatecznie jak szybowiec. Kosmici zaś wybrali się do nas, łodziami przez chwilę podwodnym, które po okresie inkubacji pod wodą, mogły się poruszać ruchem pasikonartnika po wodzie.
Jak do kogoś lecisz z wizytą, bynajmniej nie towarzyską, to spodziewasz się, że wizytowany będzie się bronił. Kosmici tego nie przewidzieli na szczęście, bo byłoby z nami (a właściwie z Amerykanami) krucho.
Całe szczęście, że Qui-Gon Jinn, za pomocą swojej córki, uratowanej z rąk handlarzy żywym towarem, przeciągnął młodego padawana na jasną stronę mocy. Bez niego byśmy tej batalii nie wygrali w żaden sposób.
Nie mógłbym też nie wspomnieć o jednej wspaniałej roli. Śpiewa, biega i celuje, wali z działa, nie żartuję, klnie jak szewc, po wodzie pływa i Rihanna się nazwa.
Wszystko zaś podlane patosem aż do niestrawności.
Klawo jest Egon jak jasna cholera, teraz czekam, kiedy zekranizują sapera. Za rozrywkę i efekty całe 5/10, to raz da się obejrzeć, bo i pośmiać się można, jak pancernik robi zwrot na kotwicy i podziwić jacy durni ci kosmici, i podziękować komu trzeba za "dzielnych" Amerykanów i japońskie tsunami buoy.
"Battleship: Bitwa o Ziemię" tyt.org. "Battleship" scen. Jon i Erich Hoeber reż. Peter Berg w głównej roli Taylor Kitsch
ps. Ciekawe czy nakręcą "Battleship: Bitwa o G", już sobie wyobrażam U.S.S. Missouri lecący w przestrzeni kosmicznej
Zabawna recka; jak zawsze. :)
OdpowiedzUsuń