28 maja 2013

Jura leć po kredę bo mi się karbon skończył

Paradoks takie dość paradoksalnie proste słowo określające,  że coś co mówimy albo robimy może nam strasznie namieszać albo w głowie albo w życiu. Artyści często mają z nim problem, a już pisarze i to zwłaszcza pisarze zajmujący się sci-fi potrafią się przezeń koncertowo wyłożyć. Najmocniej i najboleśniej uwidaczniają to potyczki pisarzy z podróżami w czasie (z przestrzenią jakoś lepiej sobie radzą).

Podróże w czasie są banalnie proste. Wystarczy się skupić lub przestraszyć, nabrać powietrza i bach, lecisz w czasie. Prry szalony, wypuść powietrze, bo zaczynasz sinieć, nie każdemu jest dane. Z tym się trzeba urodzić.

Trzeba przyznać, że autor dość sprytnie ominął jezusową rafę. Toć nie dziwne, że każdy podróżnik w czasie wychowany w naszym obszarze kulturalno-religijnym wybrałby się te dwa tysiąclecia nazad coby to zobaczyć na własne oczy. Tylko nie wiadomo co by zobaczył.

Niektóre rzeczy można zmienić innych się nie da. Ba, można nawet sobie postrzelać do krzyżowców o ile oczywiście nie są to jacyś znamienici rycerze, ani nie spapra się tą strzelaniną jakiegoś historycznego wydarzenia. Ale już uratować swoich najbliższych od gwałtownej śmierci nie da się, choć nie odcisnęli oni żadnego piętna na historii. Można swoje młodsze ja nauczyć różnych rzeczy ale już powiedzieć komu może zaufać, jakie będą najbliższe numerki w totka, się nie da. Mniejszych i większych paradoksów moc wielka, co nieco psuje ogólny odbiór książki.

Od zera do bohatera, znacie ten schemat. Tu jest on nieco nie liniowy. Bo nasze rzeczone zero, jednocześnie już jest, było, będzie lub akurat staje się bohaterem. Autor nie do końca umiał pozbyć się jednak liniowego spojrzenia na czas, co jest dla nas tak żyjących, naturalne. I to też niestety powoduje, że całość staje się dość bzdurna.

Sam pomysł i prowadzenie narracji bardzo dobre. Czyta się lekko i szybko. Dużo akcji, ciekawych lokacji przeżyć i wydarzeń. Postacie nieco szablonowe ale nie jednowymiarowe, podlegające rozwojowi i wywołujące odruchy w czytelniku. Wyczuwa się niestety, takie jakby umęczenia autora zagmatwaniem spowodowanym paradoksami i niemożliwościami, jakie sam sobie narzucił, co pod koniec skutkuje spowolnieniem i raczej zagnieceniem, nie zakończeniem opowieści.

Nie jest to do końca zła książka ale też nie jest dobra, taki średniak w moim odczuciu 5/10. Jakbyście jednak odkryli w sobie umiejętność skakania w czasie, to wpadnijcie z numerkami na czwartkowego multilotka (cierpie na straszny brak gotówki).

Poul Andeson "Stanie się czas" tyt. org. "There will be time" Wydawca Prószyński media Sp.z o.o. 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.