17 września 2013

Przychodzi lekarz do lekarza, a ten go zaraża

Odkąd lekarze przestali leczyć, a zaczęli zastanawiać się jak na pacjencie zaoszczędzić albo jak na nim zarobić, zaczęły się też przekręty. Na początku były zapewne niewielkie ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeśli można zarobić trochę, a naginając lub łamiąc co poniektóre przysięgi (jak na ten przykład Hipokrytesa) da się wyciągnąć znacznie więcej, to dlaczego tego nie zrobić, przecież nikogo nie zabijają, tylko nie leczą. Albo wręcz przeciwnie, wdrożą najlepszą (i oczywiście najdroższą) kurację, na chorobę, którą wcześniej cię zarażą.

Ponoć lekarz to najgorszy pacjent. Nie dość, że sam sobie stawia diagnozę, to w żaden sposób nie da się mu wmówić, że wszystko będzie dobrze, bo zna zagrożenia jakie niesie ze sobą dana choroba. Nic więc dziwnego, że wtrąca się w zaproponowane terapie, czy też stara się unikać, co bardziej ryzykownych zabiegów.
Co gorsza, lekarza może zainteresować, skąd u niego dana choroba, z którą ani nie miał kontaktu ani możliwości zarażenia się nią.

Temat nośny i bolesny, a w naszym dziwnym kraju jeszcze dodatkowo zaogniony przez nieświętych, choć wierzących, że są wszystkowiedzący, kapłanów już niemal państwowej religii. Zapłodnienie in vitro, dusza z próbówki, napoczęty, a niezrealizowany byt. Dla mnóstwa zbędny zbytek, dla licznych marzenie (dla wielu z nich nieziszczalne). Ale jest to też interes, i to niezły, a może być jeszcze lepszy. Co należy zrobić? Zwiększyć popyt, a jak się okazuje jest to banalnie proste, niedrogie i nie zagrażające życiu. Trzeba tylko odpowiednio wybrać target, a potem jeszcze tylko delikatnie zamieszać w zarodkach, i zysk robi się astronomiczny.

Dlaczego ten target jest tak ważny. Biednych nie będzie przecież stać na zabiegi. No i trzeba uważać na lekarzy, oni mogliby się zorientować, że coś jest nie tak.

Wszystko to miało wszelkie prawa stać się kolejnym znakomitym thrillerem. I tak było aż do momentu, w którym autor wysłał ginekologa i panią doktor pediatrii do Hongkongu, aby przeprowadzili międzynarodowe śledztwo. Bez jakiegokolwiek wsparcia, bez jakiejkolwiek wiedzy i umiejętności śledczych. Przeciwko nim postawił triady i bezwzględnych wyszkolonych morderców. I jak łatwo się domyślić zaczęła się farsa, istna komedia omyłek. Ale najpierw pomylił się rekin i zjadł okulistkę (nie wiem, może miał jakąś wadę wzroku).

Książkę jak i inne pozycje autora czyta się szybko i łatwo, ale nie jest to najlepsza jego pozycja. Moja diagnoza to 6/10 i módlcie się aby książka, nie wpadła w ręce obrońcom embrionów, bo z dofinansowania zapłodnienia pozaustrojowego będą nici.

Robin Cook "Oznaki życia" tyt. org. "Vital signs" Wydawca Dom Wydawniczy REBIS Sp.z o.o. 2010

2 komentarze:

  1. Czytałam "Nano" tego autora, ale bardziej mnie znudziło niż zaciekawiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszystkim się to samo podoba. Nie czytałem "Nano" ciężko mi się więc wypowiedzieć. Czytałaś "Come"?

      Usuń

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.