Jak biorę ostatnimi czasy kryminał do ręki, to patrzę jaki zawód wykonywał ten co go napisał. Spytacie czemu? Od razu wiem, kto będzie prowadził śledztwo. Jak pisarz był lekarzem, to sprawę rozwiąże Chirurg Poirot; koronerem, to śledztwo przeprowadzi Szerlok Patolog Holmski; dziennikarzem, redaktor Marlowe na tropie itd. Nie sprawdza się to tylko wtedy, kiedy autorem jest pisarz, bo wtedy, to nawet jakiś detektyw rozwiązuje zagadkę. Co nudniejsze, potrafi to być zwykły policyjny detektyw, zero wyobraźni po prostu. Przecież wszyscy wiemy, że w policji, to tylko durnie pracują, a na dokładkę analfabeci, i całe szczęście, bo jakby to któryś przeczytał, to dopiero miałbym przerąbane. Co najlepsze, ci pozapolicyjni śledczy zupełnie spokojnie radzą sobie, bez odcisków, śladów, ton raportów, broni masowego rażenia i o dziwo są skuteczni jak cały Interpol do kupy. I tylko takie dwie myśli mi nie dają teraz spokoju: kto wpadł na pomysł "Ojca Mateusza", i całe szczęście, że za pióro nie chwycił nikt z wodociągów i kanalizacji, bo to dopiero mogłaby być śmierdząca sprawa.
Pisarstwem zajmuję się o tak właśnie, piszę sobie, a muzom, nie wiem więc jak wyglądają umowy i na czym to polega. Jednak patrząc po półkach w księgarni takie podejrzenie się wdarło w me myśli, zarobek zależy od ilości stron. Przychodzi, dajmy na to, jakaś Marklund do wydawcy. - Nie popisała się pani, tylko 400 stron. Proszę popatrzeć na Stiega ten to pojechał, ponad 600 i to tylko dlatego, że mu redakcja i korekta dwieście wycięła. O albo taki King, 1000 stron. Proszę się poprawić pani Marklund albo polecimy po premii. I potem mamy jakieś takie wątki, o jakimś synu z pierwszego małżeństwa. Ni w pięć, ni w dziewięć, po co, na co, co ten wątek wniósł do opowieści poza kilkoma stronami, ani nie zmylił pogoni, ani nie dołożył nowych tropów. Za to książka spęczniała, doszło po kilka stron i ma ich teraz 470, i premia wpadła. Chyba jest to jedyne w miarę logiczne wyjaśnienie niektórych fragmentów, ja innego nie widzę.
Drodzy pisarze, pisarki i pisarzątka, bardzo nas czytaczy cieszy, że potraficie swoją wyobraźnie przelać na papier ale uwierzcie mi na słowo, że my też ją posiadamy, choć nie potrafimy tak zgrabnie ubrać jej w słowa. Ale ona jest i dlatego właśnie sięgamy na półki księgarskie i biblioteczne, żeby dać jej pożywkę i zagonić do odtworzenia świata jaki się zrodził w waszych, literackich głowach. Dlatego proszę, darujcie sobie czterostronicowe opisy tandetnej broszki czy jakiejś innego pierdółka. Zróbcie to bardziej lakonicznie, my ją i tak sobie wyobrazimy, bo potrafimy to robić. Może nie będzie ona dokładnie taka jak ta wasza, może będzie bardziej zielona, może tania pozłotka bardziej będzie wytarta na naszej niż na tej, którą wy macie, ale dla nas będzie fajniejsza, bo tak trochę nasza. Wszyscy na tym zyskamy, my bo w jakimś choć niewielkim stopniu poczujemy się współtwórcami, wy bo akcja powieści nie będzie się rozłazić na ciągłych opisach zupełnie nieistotnych szczególików. Chyba, że jednak jest coś w tym co napisałem w poprzednim akapicie, ale laboga "Maciek ja tylko żartowałem".
Poprawność polityczna. Jak mężczyzna pisze książkę, to jakieś parytety są zachowane. Jest i paru kobietków i kilka mężczyznek i rożne funkcje mają i jedne i drudzy. A tu treść obraca się wokół kobiet. Osią zamachową jest kobieta, głównym nieboszczykiem ta sama kobieta, jej kochankiem inna kobieta, jej mordercą, kolejna kobieta, a wszystko odkrywa i wyśledza, no, zgadnijcie, tak brawo, jeszcze jedna kobieta. Co prawda mężem i zastępcą tej pierwszej są niby mężczyźni, ale jak na mój gust, to są zwykłe męskie cip[piiiiiiiiii].
W pewnej amerykańskiej korporacji wypłynął pomysł podbicia rynku kanadyjskiego. Zebrała się operatywka i młody wilczek z marketingu chciał na początku wszystkich olśnić dowcipem:
- W Kanadzie mieszkają tylko hokeiści i prostytutki.
- Wiesz ale żona prezesa pochodzi z Kanady- zgasił go starszy kolega.
-Taaak? A w której drużynie grała?
Po lekturze dwóch szwedzkich kryminałów, ichniejsze społeczeństwo jawi mi się jako nieco bogatsze od kanadyjskiego. Wyróżniam aż cztery typy: nieudolni lub wypaleni gliniarze, wszystko wiedzący i mogący dziennikarze śledczy różnego autoramentu, i chora psychicznie reszta społeczeństwa w tym głównie psychopaci, socjopaci, paranoicy i dewianci. Między poszczególnymi grupami może zachodzić koniugacja i tak może być nieudolny gliniarz paranoik czy dziennikarz socjopata. Raczej nie zauważono gliniarza dziennikarza ale jeszcze wiele przed nami. Żeby się mogli rozmnażać wyróżnia się jeszcze molestowane, mobingowane, poniewierane i gwałcone kobiety. W przypadku kobiet zachodzi pełna koniugacja z pierwszymi trzema typami.
No i co ja mogę, mogę dać 6/10 za fajne ukazanie pracy dziennikarzy od kuchni, choć nadal jawią mi się oni jako bezduszne hieny żerujące na nieszczęściu i nie jest ważne kogo to nieszczęście spotka. Choć im kto ważniejszy tym większy ochłap do wyszarpania.
Liza Marklund "Zamachowiec" tyt.org. "Sprängaren" Wydawca Wydawnictwo Czarna Owca Sp.z o.o. 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.