18 lipca 2016

Przysypianie na Manhattanie

Zaczynam się zastanawiać po co chodzi się do kina? Nie wiem jak wy, ale ja kiedyś byłem kinomanem (to trochę podobne do bycia narkomanem, tyle że nie wygląda się jak nieświeże zombi i można prowadzić samochód). Oglądałem wszystko, raz nawet "Kamienne tablice" i było fajnie. Raz zdarzyło mi się wyjść z kina (serio tylko raz), raz przysnąłem i raz z nudów grałem sobie na jakimś gameboju lub czymś podobnym. Teraz nie dość, że większość osób znajdujących się w kinie, myli sale kinową z restauracją czy domem publicznym na literę "b" (bynajmniej nie o bibliotekę mi chodzi), lub też z budką telefoniczną czy klubem dyskusyjnym, to na dokładkę z ekranu wieje nudą lub (oprócz efektów CGI i pirotechnicznych) kompletnie niczym.

Ale ja tu o filmie miałem pisać, a nie wylewać gorzkie żale nad kondycją kina. Trafił mi się thriller. To znaczy na FW jest tak opisany, bo ja byłem na kryminałku chyba miał być psychologiczny, ale ja jakoś głębi nie odczułem. Dobrze zapowiadający się dziennikarz śledczy Porter Wren (Adrien Brody), kończy jako dziennikarska hiena, krążąca od wypadku do tragedii, aby wyrwać z piersi ofiar, parujące jeszcze serce i pokazać je w swojej gazecie. Ale o to, zostaje wciągnięty, z jednej strony seksualnie (tu w roli femme fatale Yvonne Strahovski), z drugiej dość brutalnie, do akcji  poszukiwania "zaginionej arki", znaczy się filmu, który się niechcąco-chętnie nakręcił był.

Tu może by lekki spojler, jeśli nie widziałeś, a musisz obejrzeć, to omiń ten akapit. Cała intryga związana z ową produkcją filmową, jak i wątki poboczne dziejące się w trakcie poszukiwań, zszyte są tak wątłą nicią, że za jej pomocą można by przywiązać do nabrzeża średniej wielkości transatlantyk. Zupełnie niezrozumiały jest powód, dla którego jest on tak poszukiwany. W latach 90 znacznie gorsze filmy nikogo już nie szokowały, zaś ten mógł "czarnemu charakterowi" wręcz przysporzyć sympatii i poprawić jego medialny wizerunek. O ile lekki szantaż (jakiemu został poddany Wren) jeszcze rozumiem, to pobicia i napaści na dom nie mogę pojąć. Działania kobiety fatalnej, w tej sytuacji, miały już chyba służyć tylko temu aby Yvonne pokazać nago (nie wiem co prawda czy to jej ciało czy ciało dublerki, ale widok jest bardzo miły dla oka). Infantylne zachowania, zmarłego tragicznie męża Yvonne, wydają się być w tym towarzystwie całkiem racjonalne.

O ile aktorzy drugoplanowi byli dobrzy w tym co robili i Strahovski też podołała roli, to Adrien, moim zdaniem poległ na całej linii. Nie wiem czy to wina złego prowadzenia przez reżysera, czy aktor źle sobie wyobraził osobę dziennikarza, ale mnie nie przekonał, był do bólu sztuczny, wręcz groteskowy, co mnie dziwi, bo widziałem go w kilku filmach i dobrze odgrywał swoje role.

Nie wiem jak książka, ale film był zbytnio rozwleczony. Momentami wiało taką nudą z ekranu, że siłą woli powstrzymywałem się jeno przed przysypianiem. Swobodnie można go byłoby upchnąć w 90, a może nawet w osiemdziesięciu minutach. Moja ocena to 4/10.

"Tajemnice Manhattanu" tyt. org. "Manhattan nocturne" scen. i reż. Brian DeCubellis w rolach głównych Adrien Brody i Yvonne Strahovski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze, to fajnie wiedzieć, że ktoś (poza mną) z tego korzysta.